Nowy rozdział z Mirosławem: Między przeszłością a przyszłością
– Znowu on? – głos mojej córki, Magdy, przeszył ciszę jak nóż. Stała w progu kuchni, z rękami skrzyżowanymi na piersi, patrząc na Mirosława, który właśnie nalewał mi herbatę. W powietrzu unosił się zapach świeżo upieczonego jabłecznika i kwitnących jabłoni za oknem. Mój dom zawsze był miejscem spokoju, ale od kilku miesięcy każda wizyta dzieci zamieniała się w pole bitwy.
– Magdo, proszę cię… – zaczęłam łagodnie, ale ona już odwróciła się na pięcie i wyszła na werandę. Mirosław spojrzał na mnie z troską. Jego dłonie, duże i ciepłe, lekko drżały. Wiedziałam, że czuje się tu wciąż obco, mimo że minęły już trzy lata odkąd zamieszkał ze mną.
Mój dom jest przestronny, z ogrodem pełnym kwitnących jabłoni i werandą, na której latem tak przyjemnie pić herbatę. Dzieci dawno wyrosły, mają swoje rodziny i obowiązki. Zostałam sama, ale nie samotna – od kilku lat u mojego boku jest Mirosław, mężczyzna, z którym chcę dzielić nie tylko wieczory, ale i całe życie. Tylko czy moje dzieci kiedykolwiek to zaakceptują?
Pamiętam dzień, kiedy pierwszy raz przedstawiłam im Mirosława. Było Boże Narodzenie. Stół uginał się pod ciężarem potraw, a świece rzucały ciepłe światło na twarze bliskich. Magda i Tomek patrzyli na mnie z niedowierzaniem, gdy powiedziałam: „Chciałabym wam kogoś przedstawić”. Mirosław uśmiechał się nieśmiało, a ja czułam dumę i strach jednocześnie. Po świętach Magda zadzwoniła do mnie i powiedziała: „Mamo, nie rozumiem cię. Tata nie żyje nawet pięć lat. Jak możesz?”
A ja… Ja przez te pięć lat byłam sama. Samotność to nie tylko brak drugiej osoby w domu. To cisza po kolacji, to puste łóżko, to brak czyjegoś śmiechu w ogrodzie. Mirosław pojawił się nagle – sąsiad z ulicy obok, wdowiec po trudnym małżeństwie. Najpierw przynosił mi jabłka ze swojego sadu, potem zaczęliśmy razem chodzić na spacery. Rozmawialiśmy godzinami o wszystkim: o dzieciach, o młodości, o tym, jak trudno jest zaczynać od nowa po pięćdziesiątce.
Dziś wiem, że to była miłość – cicha, dojrzała, bez fajerwerków. Ale dla moich dzieci to był szok. Tomek przestał przyjeżdżać na niedzielne obiady. Magda coraz częściej dzwoniła tylko po to, żeby mnie pouczyć: „Mamo, nie możesz tak po prostu zapomnieć o tacie”.
Ale jak można zapomnieć? Przecież nie zapomniałam. Każdego dnia myślę o Andrzeju – moim mężu przez trzydzieści lat. Ale życie toczy się dalej. Czy mam prawo do szczęścia?
Wróciłam do kuchni. Mirosław siedział przy stole i patrzył przez okno na ogród.
– Może powinienem wyjechać na jakiś czas – powiedział cicho.
– Nie mów tak – odpowiedziałam stanowczo. – To mój dom. Nasz dom.
Wiedziałam jednak, że coś się zmieniło. Dzieci traktowały Mirosława jak intruza. Każda jego obecność była dla nich przypomnieniem o stracie ojca. A dla mnie – o tym, że jestem rozdarta między lojalnością wobec przeszłości a pragnieniem nowego życia.
Pewnego wieczoru Magda przyszła sama. Usiadła naprzeciwko mnie w salonie.
– Mamo, dlaczego on? – zapytała nagle.
– Bo przy nim czuję się znów żywa – odpowiedziałam szczerze.
Zobaczyłam łzy w jej oczach.
– A my? My już ci nie wystarczamy?
Zamilkłam na chwilę.
– Kocham was nad życie. Ale jestem też kobietą, nie tylko matką.
Magda spuściła wzrok.
– Boję się… Boję się, że zapomnisz o tacie.
Przytuliłam ją mocno.
– Nigdy nie zapomnę. Ale muszę żyć dalej.
To była najtrudniejsza rozmowa w moim życiu. Przez kolejne tygodnie Magda rzadziej dzwoniła. Tomek wciąż milczał.
Mirosław starał się być niewidzialny – pomagał w ogrodzie, naprawiał płot, gotował obiady. Czasem widziałam smutek w jego oczach. Wiedziałam, że czuje się winny za coś, na co nie miał wpływu.
Któregoś dnia zadzwoniła sąsiadka:
– Pani Zofio, słyszałam plotki… Podobno Mirosław wyprowadza się do siostry?
Zamarłam.
Wieczorem usiadłam z Mirosławem na werandzie.
– Chcesz odejść? – zapytałam cicho.
Spojrzał mi prosto w oczy.
– Chcę być z tobą. Ale nie chcę być powodem twojego bólu.
Objęłam go mocno.
– Nie jesteś powodem bólu. Jesteś moją nadzieją.
Wtedy po raz pierwszy od dawna poczułam spokój. Wiedziałam już, że muszę zawalczyć o swoje szczęście – nawet jeśli oznacza to konflikt z dziećmi.
Kilka dni później Tomek przyszedł niespodziewanie na obiad. Siedzieliśmy razem przy stole – ja, Mirosław i on. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym: o pogodzie, o pracy Tomka, o nowych jabłoniach w ogrodzie. Nagle Tomek spojrzał na mnie poważnie:
– Mamo… Jeśli on cię uszczęśliwia… To chyba muszę się z tym pogodzić.
Łzy napłynęły mi do oczu.
Może to był początek nowego etapu? Może czasem trzeba pozwolić sobie na szczęście – nawet jeśli inni tego nie rozumieją?
Czasami zastanawiam się: czy mam prawo do własnego życia? Czy szczęście matki zawsze musi być podporządkowane oczekiwaniom dzieci? Może warto czasem postawić siebie na pierwszym miejscu…