Noc, w której mój kot stał się powodem rodzinnej burzy

„Twój kot za głośno tupie!” — usłyszałam przez drzwi, zanim jeszcze zdążyłam się dobrze obudzić. Ktoś walił pięściami w nasze stare, skrzypiące drzwi, a dzwonek rozbrzmiewał raz po raz, jakby miał zaraz eksplodować. Przez chwilę myślałam, że to tylko sen, ale Anielka już siedziała na łóżku, trzymając się za serce, a pilot od telewizora leżał na podłodze. Krzysztof, mój mąż, mruknął coś pod nosem i przewrócił się na drugi bok, jakby chciał zniknąć pod kołdrą. W pokoju ledwo świeciła nocna lampka, a za oknem czuć było duszny, letni upał Warszawy.

Wstałam powoli, narzuciłam szlafrok i spojrzałam na zegarek — była 2:37 w nocy. Kto normalny przychodzi o tej porze z pretensjami o kota? Przecież nasz Felek to najspokojniejsze stworzenie na świecie! Ale dzwonek nie przestawał dzwonić, a sąsiad zza ściany — pan Marian — krzyczał coraz głośniej:

— Wyłączcie tę szatańską maszynę! Przez was nie mogę spać!

Otworzyłam drzwi tylko na łańcuszek. Pan Marian stał w piżamie, z rozwianymi włosami i czerwonymi oczami. Wyglądał jak ktoś, kto od tygodni nie zaznał snu.

— Pani Anno, ile razy mam powtarzać? Ten wasz kot biega po mieszkaniu jak koń! To nie do wytrzymania! — wrzeszczał.

Za moimi plecami Anielka zaczęła płakać. Krzysztof w końcu wstał i podszedł do drzwi.

— Panie Marianie, proszę się uspokoić. To tylko kot — powiedział zmęczonym głosem.

— Tylko kot?! To diabeł wcielony! — odparł sąsiad i trzasnął drzwiami od klatki schodowej.

Zamknęłam drzwi i oparłam się o nie plecami. W mieszkaniu zapadła cisza, przerywana tylko szlochem Anielki i cichym miauczeniem Felka, który schował się pod kanapą.

— Mamo, czy pan Marian nas wyrzuci? — zapytała Anielka przez łzy.

— Nie kochanie, nikt nas nie wyrzuci — odpowiedziałam, choć sama nie byłam tego taka pewna.

Krzysztof spojrzał na mnie z wyrzutem:

— Mówiłem ci, żebyś nie pozwalała temu kotu biegać po nocach. Wiesz, że sąsiad jest przewrażliwiony.

— To nie moja wina! Felek jest kotem, potrzebuje ruchu! — odpowiedziałam zbyt głośno.

— Ale to my będziemy mieć kłopoty! — syknął Krzysztof i wrócił do sypialni.

Usiadłam na kanapie i przytuliłam Anielkę. Czułam się bezradna. Zawsze marzyłam o spokojnym życiu w Warszawie, o rodzinnej harmonii. Tymczasem każda drobnostka wywoływała burzę. Felek był dla mnie czymś więcej niż zwierzęciem — był symbolem wolności i radości, której tak bardzo brakowało mi w dzieciństwie. Ale czy warto było ryzykować spokój rodziny dla kota?

Następnego dnia rano Krzysztof wyszedł do pracy bez słowa. Anielka poszła do szkoły ze spuszczoną głową. Ja zostałam sama z Felkiem i narastającym poczuciem winy. Próbowałam zająć się pracą zdalną, ale nie mogłam się skupić. Wciąż słyszałam w głowie krzyk pana Mariana i wyrzuty Krzysztofa.

Po południu zadzwoniła moja mama:

— Aniu, słyszałam od sąsiadki, że znowu mieliście awanturę przez kota. Może powinnaś go oddać?

— Mamo! Felek to członek rodziny!

— Ale rodzina jest najważniejsza. Pomyśl o Anielce i Krzysztofie.

Rozłączyłam się bez słowa. Czułam się osaczona ze wszystkich stron. Nawet własna matka nie rozumiała mojej miłości do Felka.

Wieczorem Krzysztof wrócił do domu późno. Nie patrzył mi w oczy.

— Musimy coś zrobić z tym kotem — powiedział cicho. — Dostałem dziś maila od administracji. Jeśli będą kolejne skargi, możemy mieć poważne problemy.

— Chcesz go oddać? — zapytałam drżącym głosem.

— Nie wiem… Ale nie możemy tak dalej żyć.

W nocy długo nie mogłam zasnąć. Felek leżał obok mnie i mruczał cicho, jakby chciał mnie pocieszyć. Myślałam o wszystkim: o dzieciństwie w małym miasteczku, gdzie zwierzęta były moimi jedynymi przyjaciółmi; o samotności w wielkim mieście; o rodzinie, która coraz bardziej się ode mnie oddalała.

Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z panem Marianem. Zapukałam do jego drzwi z drżącym sercem. Otworzył mi niechętnie.

— Przepraszam za wczorajszą noc — zaczęłam. — Felek jest dla nas bardzo ważny… Może spróbujemy znaleźć jakieś rozwiązanie?

Pan Marian spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.

— Pani Aniu… Ja też mam swoje problemy. Od śmierci żony nie mogę spać… Każdy hałas doprowadza mnie do szału.

Zrobiło mi się go żal. Przez chwilę staliśmy w milczeniu.

— Może spróbuję zamykać Felka na noc w kuchni? — zaproponowałam niepewnie.

Pan Marian skinął głową.

Wróciłam do domu z poczuciem ulgi, ale też smutku. Czy naprawdę musimy rezygnować z własnych potrzeb dla innych? Czy kompromis zawsze oznacza poświęcenie?

Wieczorem usiedliśmy całą rodziną przy stole. Opowiedziałam im o rozmowie z panem Marianem.

— Spróbujemy tak przez tydzień — powiedział Krzysztof. — Ale jeśli to nie pomoże…

Nie dokończył zdania. Wszyscy wiedzieliśmy, co miał na myśli.

Tej nocy długo patrzyłam w sufit, słuchając cichego mruczenia Felka zamkniętego w kuchni. Zastanawiałam się: ile jesteśmy w stanie poświęcić dla innych? Czy można być szczęśliwym, jeśli ciągle rezygnujemy z siebie?

Może każdy z nas ma swojego „kotka”, którego boi się stracić? A może czasem trzeba pozwolić mu odejść…?