Noc, która zmieniła wszystko: Jak nagle stałam się matką pięciorga dzieci

– Mamo, czy my już zostaniemy tutaj na zawsze? – zapytał cicho Kuba, ściskając mnie za rękę tak mocno, że aż poczułam mrowienie w palcach. Była trzecia nad ranem, a ja siedziałam na podłodze w pokoju dziecięcym, próbując ukoić lęki dwóch chłopców, którzy jeszcze tydzień temu byli dla mnie zupełnie obcy.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. W mojej głowie kłębiły się myśli: czy dam radę? Czy naprawdę jestem gotowa być matką nie tylko dla nich, ale też dla trójki dzieci, które noszę pod sercem? Przecież jeszcze miesiąc temu płakałam w łazience po kolejnej nieudanej próbie in vitro, a dziś… dziś jestem matką pięciorga dzieci. Jak to się stało?

Wszystko zaczęło się od telefonu z ośrodka adopcyjnego. – Pani Marto, mamy dwóch braci, których nikt nie chce rozdzielać. Są po przejściach. Czy mogłaby pani przyjechać jutro? – głos kobiety był rzeczowy, ale wyczułam w nim nutę nadziei. Zgodziłam się bez wahania, choć mój mąż, Tomek, patrzył na mnie z niedowierzaniem.

– Jesteś pewna? Przecież dopiero co pogodziliśmy się z myślą, że może nigdy nie będziemy mieć dzieci…

– Tomek, jeśli nie my, to kto? – odpowiedziałam drżącym głosem. – Może właśnie po to tyle przeszliśmy.

Chłopcy – Kuba i Michał – mieli odpowiednio siedem i pięć lat. Ich matka zmarła na raka, ojciec zniknął bez śladu. Kiedy pierwszy raz zobaczyłam ich w ośrodku, byli jak dwa cienie: milczący, skuleni, z oczami pełnymi strachu. Michał miał przytulankę – starego misia bez oka – którego nie puszczał nawet na chwilę.

Pierwsze dni były trudne. Chłopcy bali się zasypiać sami. Michał płakał po nocach, a Kuba budził się z krzykiem. Ja i Tomek na zmianę czuwaliśmy przy ich łóżkach. Moja mama powtarzała: – Marta, nie dasz rady. To za dużo na was dwoje.

Ale wtedy wydarzyło się coś jeszcze bardziej nieprawdopodobnego. Zaczęłam czuć się dziwnie – mdłości, zawroty głowy. Zrobiłam test ciążowy tylko po to, żeby mieć pewność, że znów się rozczaruję. Kiedy zobaczyłam dwie kreski, nogi się pode mną ugięły. Lekarz potwierdził: ciąża mnoga. – Wygląda na to, że będą trojaczki – powiedział z uśmiechem.

Tego wieczoru usiadłam z Tomkiem przy kuchennym stole. Milczeliśmy długo.

– Piątka dzieci… Marta, my nawet nie mamy wystarczająco dużego mieszkania! – wybuchnął w końcu.

– Wiem – szepnęłam. – Ale może… może damy radę?

Zaczęły się schody. Moja mama przestała odbierać telefony. Ojciec przyszedł raz i powiedział: – Zawsze byłaś uparta. Ale tym razem przesadzasz.

Sąsiedzi patrzyli na nas jak na dziwaków. W sklepie pani ekspedientka rzucała mi współczujące spojrzenia. – Tyle dzieci? Sama pani tego chciała?

Najgorsze były noce. Michał budził się z płaczem, a ja ledwo mogłam podnieść się z łóżka przez mdłości i ból pleców. Tomek coraz częściej wracał późno z pracy.

– Nie uciekaj ode mnie – powiedziałam pewnej nocy, kiedy usłyszałam jak cicho zamyka drzwi wejściowe.

– Nie uciekam… Po prostu nie wiem już, co robić – odpowiedział zmęczonym głosem.

Wtedy zaczęły się kłótnie. O wszystko: o pieniądze, o czas dla siebie, o to, kto ma odebrać chłopców ze szkoły i kto ma gotować obiad. Czułam się coraz bardziej samotna.

Któregoś dnia Kuba wrócił ze szkoły z podbitym okiem.

– Co się stało?!

– Powiedzieli mi, że jestem sierotą i że moja nowa mama jest nienormalna…

Serce mi pękło. Przytuliłam go mocno.

– Jesteś moim synem i nikt nie ma prawa cię obrażać.

Ale w środku czułam narastający lęk: czy naprawdę jestem dla nich dobrą matką? Czy nie robię im krzywdy?

W szpitalu lekarz powiedział mi: – Musi pani bardzo na siebie uważać. Ciąża trojacza to ogromne ryzyko.

Leżałam wtedy na oddziale patologii ciąży i patrzyłam przez okno na szare bloki. Tomek przyszedł tylko raz.

– Nie mogę już tego dźwigać sam – powiedział cicho. – Boję się o ciebie…

– Ja też się boję – wyszeptałam.

Po tygodniu wróciłam do domu na własne żądanie. Chciałam być z chłopcami. Michał przytulił się do mnie tak mocno, że aż zabolało.

– Mamo… już nigdy nas nie zostawiaj.

Pewnej nocy obudziły mnie skurcze. Było za wcześnie – dopiero 31 tydzień ciąży. Pogotowie zabrało mnie do szpitala. Tomek został z chłopcami.

Poród był trudny i długi. Słyszałam tylko krzyki lekarzy i pielęgniarek: – Szybciej! Tętno spada!

Kiedy w końcu usłyszałam płacz moich dzieci, łzy popłynęły mi po policzkach.

Troje malutkich dzieci leżało w inkubatorach. Były takie kruche…

Tomek przyszedł do szpitala z chłopcami dopiero po kilku dniach.

– Przepraszam… Bałem się…

Patrzyliśmy razem przez szybę na nasze trojaczki. Michał trzymał mnie za rękę.

– Mamo… czy teraz już zawsze będziemy razem?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Ale wtedy poczułam coś dziwnego: spokój.

Minęły miesiące. Trojaczki rosły powoli, chłopcy zaczęli mówić do mnie „mamo” bez zawahania. Tomek wrócił do domu wcześniej niż zwykle i zaczął pomagać przy dzieciach.

Moja mama przyszła któregoś dnia z ciastem i łzami w oczach.

– Przepraszam cię… Nie wierzyłam w ciebie.

A ja? Ja każdego dnia budzę się ze strachem i nadzieją jednocześnie. Czasem mam ochotę uciec gdzieś daleko i nigdy nie wracać. Ale kiedy patrzę na moją piątkę dzieci śpiących obok siebie… wiem, że było warto.

Czy można być gotowym na takie życie? Czy miłość naprawdę wystarczy? Może wy mi powiecie…