Nigdy nie zaakceptowałam przyszłej synowej: opowieść o rodzinnych rozczarowaniach

— Znowu siedzisz z tym telefonem? — zapytałam, ledwo powstrzymując drżenie głosu. W salonie panowała cisza, przerywana jedynie cichym stukaniem palców o ekran. Marta nawet nie podniosła wzroku, jakby moje słowa odbijały się od niewidzialnej ściany. Mój syn, Paweł, spojrzał na mnie z wyrzutem, ale nie powiedział nic. To był kolejny wieczór, kiedy przyszła synowa spędzała czas z nami tylko ciałem, bo jej myśli błądziły gdzieś daleko, w cyfrowym świecie.

Od początku wiedziałam, że to nie jest dziewczyna dla Pawła. Poznali się przez internet — już samo to budziło we mnie niepokój. Zawsze wierzyłam, że prawdziwe uczucie rodzi się twarzą w twarz, w codziennych gestach i rozmowach, a nie przez ekran. Kiedy Paweł po raz pierwszy przyprowadził Martę do domu, miałam nadzieję, że się mylę. Była ładna, uśmiechnięta, ale jej spojrzenie co chwilę uciekało do telefonu. Nawet podczas obiadu potrafiła zerkać na powiadomienia, jakby świat poza naszym stołem nie istniał.

Próbowałam ją poznać. Zadawałam pytania o rodzinę, zainteresowania, pracę. Odpowiadała krótko, czasem z wymuszonym uśmiechem. Kiedy zaproponowałam wspólne gotowanie pierogów na święta, powiedziała, że nie umie i nie lubi gotować. „Może zamówimy coś przez aplikację?” — rzuciła żartem. Paweł się zaśmiał, ja poczułam ukłucie w sercu.

Z czasem zaczęłam zauważać coraz więcej rzeczy, które mnie drażniły. Marta nie angażowała się w rozmowy rodzinne, nie pomagała przy sprzątaniu po obiedzie, a kiedy rozmawialiśmy o przyszłości, wydawała się zupełnie niezainteresowana tematem dzieci czy wspólnego mieszkania. Najgorsze było jednak to ciągłe wpatrywanie się w telefon. Czułam się niewidzialna, jakby obecność starszych osób była dla niej tylko tłem do scrollowania Instagrama.

Pewnego wieczoru zebrałam się na odwagę i porozmawiałam z Pawłem. — Synu, czy ty naprawdę myślisz o ślubie z Martą? Przecież ona nawet nie próbuje być częścią naszej rodziny! — powiedziałam z żalem.

Paweł westchnął ciężko. — Mamo, ona jest inna niż ty czy ja. Tak teraz wygląda świat. Poza tym kocham ją.

— Ale czy ona kocha ciebie? Czy kocha naszą rodzinę? — dopytywałam.

— Daj jej czas — odpowiedział krótko i wyszedł z pokoju.

Czułam się bezradna. Z jednej strony chciałam zaakceptować wybór syna, z drugiej — nie potrafiłam pogodzić się z myślą, że ktoś tak obojętny wobec rodziny miałby zostać moją synową. Zaczęłam szukać wsparcia u męża. — Może przesadzasz? — próbował mnie uspokoić. — Młodzi są inni, mają swoje zwyczaje.

Ale ja widziałam więcej. Widziałam chłód w oczach Marty, jej dystans i brak szacunku do tradycji. Widziałam też smutek w oczach Pawła, kiedy wracał zmęczony z pracy i zamiast rozmowy dostawał milczenie przerywane dźwiękiem powiadomień.

Wszystko osiągnęło punkt kulminacyjny podczas rodzinnego obiadu z okazji imienin mojego męża. Zaprosiłam całą rodzinę: siostrę, brata, kuzynów. Chciałam pokazać Marcie, jak ważne są dla nas takie chwile. Przy stole rozmawialiśmy o wspomnieniach z dzieciństwa, śmialiśmy się i żartowaliśmy. Marta siedziała obok Pawła i… pisała wiadomości na telefonie.

— Marta, może opowiesz coś o sobie? — zapytała moja siostra.

Marta podniosła wzrok i uśmiechnęła się blado. — Przepraszam, muszę odpisać na ważną wiadomość z pracy — powiedziała cicho.

Wszyscy spojrzeli na nią z konsternacją. Poczułam wstyd i złość jednocześnie. Po obiedzie wybuchłam.

— Czy naprawdę nie możesz na chwilę odłożyć tego telefonu? Czy to jest aż tak ważne? — zapytałam podniesionym głosem.

Marta spojrzała na mnie chłodno. — Nie rozumie pani, że dla mnie praca to też rodzina? Mam obowiązki wobec zespołu.

— A wobec naszej rodziny nie masz żadnych obowiązków? — odpowiedziałam ostro.

Paweł próbował załagodzić sytuację, ale atmosfera była już napięta do granic możliwości. Po tym incydencie Marta zaczęła unikać naszych spotkań. Paweł coraz częściej nocował u niej albo wracał późno do domu.

Zaczęłam mieć wyrzuty sumienia. Może rzeczywiście byłam zbyt surowa? Może powinnam była dać jej więcej czasu? Ale każda kolejna próba rozmowy kończyła się fiaskiem. Marta zamykała się w sobie jeszcze bardziej.

Kilka miesięcy później Paweł oznajmił nam, że planują ślub cywilny i wyprowadzkę do Warszawy. Nie zaprosili nas na uroczystość. Dowiedziałam się o wszystkim z Facebooka.

Przez długi czas czułam żal i pustkę. Mąż próbował mnie pocieszać: „Może kiedyś wrócą…” Ale ja wiedziałam, że coś pękło na zawsze. Często zastanawiam się, czy mogłam postąpić inaczej. Czy moje uprzedzenia i oczekiwania wobec Marty nie były zbyt wygórowane? Czy naprawdę tak trudno jest zaakceptować kogoś innego niż my sami?

Dziś siedzę sama przy stole i patrzę na zdjęcia Pawła z dzieciństwa. Wspominam jego śmiech i marzenia o szczęśliwej rodzinie. Czy byłam dobrą matką? Czy powinnam była bardziej zaufać jego wyborom?

Może każdy z nas musi nauczyć się akceptować różnice i pozwolić innym żyć po swojemu? A może są granice kompromisu, których nie da się przekroczyć bez utraty siebie? Co wy byście zrobili na moim miejscu?