Nieproszony gość: Teściowa, która zburzyła mój dom

– Nie chcę jej tu widzieć, rozumiesz? – powiedziałam do Pawła, kiedy po raz kolejny próbował mnie przekonać, żebyśmy zaprosili jego matkę na niedzielny obiad. Stałam w kuchni, z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, a serce waliło mi jak młot. Wiedziałam, że to nie jest zwykła kłótnia o drobiazgi. To była walka o nasz dom.

Paweł spuścił wzrok. – To moja mama, Aniu. Nie mogę jej tak po prostu odciąć.

– A ja nie mogę dłużej udawać, że jej obecność mnie nie rani! – wybuchłam. – Ona zawsze musi mieć ostatnie słowo. Wtrąca się we wszystko: jak wychowujemy dzieci, co jemy na obiad, nawet jak ustawiamy meble w salonie!

Pamiętam pierwszy raz, kiedy przyszła do nas bez zapowiedzi. Byłam wtedy w piżamie, dzieci biegały po domu, a ja próbowałam ogarnąć chaos po nieprzespanej nocy. Weszła bez pukania, rozejrzała się krytycznie i powiedziała: „U ciebie zawsze taki bałagan? U mnie w domu dzieci nigdy nie biegały tak głośno.”

Zacisnęłam zęby. Wiedziałam, że nie mogę jej odpowiedzieć tak, jak miałam ochotę. Paweł stał obok i udawał, że nie słyszy. Potem przez cały dzień chodziłam spięta, a wieczorem płakałam w łazience.

Z czasem zaczęłam unikać spotkań z nią. Przestałam odbierać telefony, nie jeździłam na rodzinne obiady. Paweł próbował mnie przekonać, że przesadzam, ale on nie widział tych spojrzeń pełnych pogardy ani nie słyszał szeptów za moimi plecami.

Najgorsze przyszło wtedy, gdy zachorowałam. Zwykłe przeziębienie przerodziło się w zapalenie płuc i przez tydzień leżałam w łóżku. Paweł musiał pracować, więc poprosił swoją mamę o pomoc przy dzieciach. Kiedy się o tym dowiedziałam, poczułam zimny dreszcz na plecach.

Leżałam w sypialni i słyszałam jej głos dochodzący z kuchni:

– No widzisz, Pawełku, mówiłam ci, że Ania sobie nie radzi. Dzieci biegają głodne, a ona tylko leży i narzeka.

– Mamo, ona jest chora – próbował tłumaczyć Paweł.

– Chora? Każda kobieta czasem choruje, ale dom musi być ogarnięty! Jak ja byłam młoda…

Zacisnęłam pięści pod kołdrą. Czułam się upokorzona i bezsilna. Po wyzdrowieniu postawiłam sprawę jasno: żadnych wizyt bez mojej zgody.

Od tego czasu nasze życie zamieniło się w pole bitwy. Paweł był rozdarty między mną a swoją matką. Ona dzwoniła codziennie, wypytywała o wszystko i sugerowała, że jestem złą żoną i matką. On coraz częściej zamykał się w sobie.

Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy i zobaczyłam ją w naszym salonie. Siedziała na mojej ulubionej kanapie i rozmawiała z dziećmi.

– Co ty tu robisz? – zapytałam chłodno.

Spojrzała na mnie z wyższością:

– Przyszłam zobaczyć wnuki. Nie musisz mi dziękować.

– Prosiłam cię, żebyś nie przychodziła bez zapowiedzi!

– To jest dom mojego syna! – odparła ostro.

Wtedy coś we mnie pękło.

– To jest mój dom! Mój i Pawła! I masz tu nie przychodzić bez naszej zgody!

Dzieci patrzyły na mnie szeroko otwartymi oczami. Paweł wrócił akurat w tym momencie i zobaczył nas stojące naprzeciwko siebie jak dwie walczące lwice.

– Co tu się dzieje? – zapytał cicho.

– Twoja matka nie szanuje naszych granic – powiedziałam drżącym głosem.

Teściowa spojrzała na niego błagalnie:

– Pawełku, przecież to ja cię wychowałam! Nie pozwolisz jej mnie wyrzucić?

Wtedy Paweł zrobił coś, czego się nie spodziewałam. Podszedł do mnie i objął mnie ramieniem.

– Mamo, musisz uszanować nasze zasady. To jest nasz dom i nasze życie.

Zobaczyłam łzy w oczach teściowej. Wstała powoli i wyszła bez słowa. Przez kilka dni nie dzwoniła ani nie pisała. Paweł był smutny i zamyślony. Ja czułam ulgę, ale też ogromne poczucie winy.

Minęły tygodnie. Relacje między mną a Pawłem stały się napięte. On coraz częściej wychodził z domu pod pretekstem pracy czy spotkań ze znajomymi. Ja zamknęłam się w sobie i zaczęłam zastanawiać się, czy to wszystko miało sens.

Pewnego wieczoru usiedliśmy razem przy stole.

– Aniu… – zaczął cicho Paweł – Czy naprawdę musimy wybierać między sobą a moją mamą?

Spojrzałam mu prosto w oczy:

– Chcę tylko normalności. Chcę mieć dom, w którym czuję się bezpieczna i szanowana. Czy to za dużo?

Nie odpowiedział. Wyszedł do drugiego pokoju i długo nie wracał.

Czasem myślę, że gdybym była bardziej cierpliwa albo mniej uparta, wszystko potoczyłoby się inaczej. Ale czy naprawdę powinnam była pozwolić komuś innemu rządzić moim życiem?

Czy można być szczęśliwym w małżeństwie, jeśli ktoś trzeci ciągle próbuje wejść między dwoje ludzi? Czy to ja jestem winna temu wszystkiemu? A może po prostu czasem trzeba wybrać siebie?