Niechciany gość: Jak pobyt u córki otworzył mi oczy na własne błędy
– Mamo, nie możesz tak po prostu tu zostać! – głos Magdy drżał, choć starała się brzmieć stanowczo. Stałam w progu jej mieszkania, z walizką w ręku i sercem ściśniętym jak nigdy dotąd.
Jeszcze godzinę temu byłam w domu syna, gdzie od miesięcy czułam się jak nieproszony gość. Synowa, Agnieszka, patrzyła na mnie z chłodną uprzejmością, a każde moje słowo wydawało się ją drażnić. Próbowałam pomagać – ugotować obiad, posprzątać, zająć się wnukiem – ale zawsze słyszałam tylko: „Nie trzeba, poradzimy sobie.” W końcu usłyszałam coś, czego nie zapomnę do końca życia: „Może lepiej byłoby, gdybyś znalazła sobie coś własnego.”
Zadzwoniłam do Magdy. Moja córka odebrała po kilku sygnałach. „Mamo, przyjedź. Porozmawiamy.”
Teraz stałam tu, w jej ciasnym mieszkaniu na warszawskim Ursynowie. Wnętrze było schludne, ale czuć było napięcie. Magda mieszkała z mężem, Pawłem, i dwójką dzieci. Pamiętałam czasy, gdy była moją małą dziewczynką – zawsze przytulna, zawsze gotowa do rozmowy. Teraz patrzyła na mnie z dystansem.
– To tylko na chwilę – powiedziałam cicho. – Potrzebuję odpocząć.
Paweł wyszedł z kuchni i spojrzał na mnie z nieukrywaną rezerwą. – Magda, musimy pogadać – rzucił przez zaciśnięte zęby i zniknął w sypialni.
Usiadłam na kanapie i poczułam się jak intruz. Dzieci bawiły się w swoim pokoju, śmiech dochodził zza drzwi. Przez chwilę miałam ochotę zapłakać.
Wieczorem Magda usiadła obok mnie. – Mamo… nie chcę być niemiła, ale… czemu nie możesz wrócić do siebie? Przecież masz mieszkanie.
– Boję się być sama – wyszeptałam. – Po śmierci taty… wszystko się rozpadło.
Magda westchnęła ciężko. – Wiem, mamo. Ale my też mamy swoje życie. Paweł jest przemęczony, dzieci mają szkołę…
Poczułam ukłucie żalu. Czy naprawdę byłam dla nich ciężarem? Przecież tyle dla nich zrobiłam! Zawsze byłam obecna – na wywiadówkach, podczas chorób, na studniówkach…
Następnego dnia rano usłyszałam rozmowę Magdy i Pawła w kuchni:
– Ona nie rozumie, że my nie możemy jej teraz pomóc! – szeptał Paweł. – Znowu będziemy się kłócić o wszystko: o to, gdzie postawić kubek, o to, co dzieci jedzą…
– To moja mama – odpowiedziała Magda cicho. – Nie mogę jej wyrzucić.
– Ale ona nigdy nie słucha! Zawsze wie lepiej!
Zacisnęłam pięści pod kołdrą. Czy naprawdę taka byłam? Czy rzeczywiście zawsze musiałam mieć rację?
Przez kolejne dni starałam się być niewidzialna. Wychodziłam na długie spacery po osiedlu, wracałam późno. Kiedy próbowałam pomóc w kuchni, Magda delikatnie mnie odsuwała: „Mamo, odpocznij.”
Pewnego wieczoru usiedliśmy wszyscy przy stole. Dzieci opowiadały o szkole, Paweł przeglądał telefon. Nagle Magda zapytała:
– Mamo, czemu nigdy nie pytasz mnie o moje sprawy?
Zaskoczyło mnie to pytanie.
– Przecież zawsze pytam…
– Nieprawda – przerwała mi córka. – Zawsze mówisz mi, co powinnam zrobić. Nigdy nie pytasz, jak się czuję.
Zrobiło mi się gorąco. Próbowałam zaprzeczyć, ale Paweł dorzucił:
– Pani Zosiu… czasem lepiej po prostu posłuchać.
Nie spałam tej nocy. Przewracałam się z boku na bok i myślałam o tym, jak wyglądały moje relacje z dziećmi przez te wszystkie lata. Czy rzeczywiście zawsze narzucałam im swoje zdanie? Czy nie pozwalałam im dorosnąć?
Rano zadzwonił telefon. To był mój syn.
– Mamo… przepraszam za Agnieszkę. Może powinnaś wrócić? – powiedział niepewnie.
– Nie wiem… chyba muszę najpierw coś przemyśleć – odpowiedziałam.
Po południu Magda wróciła z pracy wcześniej niż zwykle.
– Mamo… możemy porozmawiać?
Usiadłyśmy razem na kanapie.
– Wiem, że ci ciężko po śmierci taty – zaczęła cicho Magda. – Ale my też mamy swoje życie. Chcemy ci pomóc, ale czasem czujemy się przytłoczeni.
Poczułam łzy pod powiekami.
– Chciałam tylko być potrzebna…
– Jesteś potrzebna – powiedziała Magda łagodnie. – Ale musisz nam pozwolić żyć po swojemu.
Zrozumiałam wtedy coś ważnego: przez lata próbowałam kontrolować życie moich dzieci pod pozorem troski. Nie zauważyłam, kiedy przestały mnie potrzebować tak jak dawniej.
Wieczorem zadzwoniłam do syna.
– Michał… przepraszam za wszystko. Za to, że zawsze chciałam mieć rację.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Mamo… ja też przepraszam. Może spróbujemy jeszcze raz?
Wróciłam do siebie kilka dni później. Mieszkanie wydawało się puste i zimne, ale po raz pierwszy od dawna poczułam spokój. Zaczęłam dzwonić do dzieci rzadziej, pytać o ich sprawy zamiast dawać rady.
Czasem siedzę wieczorami przy oknie i myślę o tym wszystkim.
Czy można naprawić błędy całego życia? Czy dzieci kiedyś mi wybaczą?
A może najważniejsze to nauczyć się słuchać – zanim będzie za późno?