Nie taka ona matka: Opowieść o życiu byłej synowej po rozwodzie

— Jadwiga, nie poznaję cię. Co się z tobą stało? — głos Barbary, mojej byłej teściowej, rozbrzmiewał w kuchni jak dzwon. Stała przy drzwiach, opierając się o framugę, z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Jej spojrzenie było zimne, oceniające. — Kiedyś byłaś inną kobietą. Teraz… teraz to już nie ta sama Jadzia.

Zacisnęłam dłonie na kubku z herbatą, czując jak gorąco parzy mi palce. Chciałam odpowiedzieć, ale w gardle miałam gulę. Przez chwilę miałam ochotę wybuchnąć płaczem, ale nie mogłam dać jej tej satysfakcji.

— Może po prostu jestem zmęczona, Basiu — powiedziałam cicho, patrząc przez okno na szare, listopadowe niebo nad Poznaniem. — To wszystko nie jest łatwe.

— Łatwe? — prychnęła. — Ty nawet nie próbujesz! Syn zostawił ci dziecko, a ty… Ty powinnaś być wdzięczna! Zamiast tego zachowujesz się jakby świat ci się zawalił. A przecież to ty powinnaś być silna. Dla Maćka.

Maciek. Mój sześcioletni syn, który właśnie bawił się w swoim pokoju klockami LEGO. Nie słyszał naszej rozmowy, ale czułam, że każda taka kłótnia zostawia w nim ślad.

Barbara zawsze miała o mnie swoje zdanie. Nawet kiedy byłam jeszcze żoną jej syna, Piotra. Wtedy przynajmniej udawała życzliwość. Po rozwodzie przestała się starać.

Piotr odszedł nagle. Pewnego dnia wrócił z pracy i powiedział, że już mnie nie kocha. Że poznał kogoś innego. Że chce zacząć nowe życie. Zostawił mnie z Maćkiem i kredytem na mieszkanie. Przez pierwsze tygodnie chodziłam jak we śnie. Potem zaczęły się telefony od Barbary.

— Jadwiga, musisz się ogarnąć — powtarzała niemal codziennie. — Dziecko potrzebuje matki z prawdziwego zdarzenia.

Czułam się jakby ktoś wbijał mi szpilki pod paznokcie za każdym razem, gdy słyszałam te słowa. Czy naprawdę byłam aż tak złą matką? Przecież robiłam wszystko, co mogłam: pracowałam na półtora etatu w sklepie spożywczym i wieczorami dorabiałam korepetycjami z matematyki. Maciek miał czyste ubrania, ciepłe obiady i bajki na dobranoc. Ale dla Barbary to było za mało.

Pewnego dnia przyszła do mnie bez zapowiedzi. Zastała mnie w dresie, z rozczochranymi włosami i stertą prania na stole.

— Tak wygląda twoje życie po rozwodzie? — zapytała z pogardą.

— Tak wygląda życie samotnej matki — odpowiedziałam spokojnie.

— Nie taka byłaś kiedyś! Piotr mówił mi, że się zmieniłaś. Że już ci nie zależy na niczym.

Zacisnęłam zęby. Piotr… On nawet nie dzwonił do Maćka regularnie. Pojawiał się raz na dwa tygodnie, zabierał syna do kina albo na lody i znikał na kolejne dni. Wszystko było na mojej głowie: szkoła, lekarze, rachunki.

Wieczorami siadałam przy kuchennym stole i płakałam w ciszy. Czułam się niewidzialna i osamotniona. Czasem miałam ochotę wyjść z domu i już nie wrócić. Ale potem słyszałam śmiech Maćka i wiedziałam, że muszę walczyć dalej.

Najgorsze były święta. Barbara nalegała, żebym przyjechała z Maćkiem do nich na Wigilię.

— Dziecko powinno być z rodziną — mówiła stanowczo.

Ale ja wiedziałam, że chodzi jej tylko o to, żeby pokazać wszystkim sąsiadom i rodzinie, jaka to ona jest opiekuńcza babcia i jaką ma „niezaradną” byłą synową.

W zeszłym roku odmówiłam po raz pierwszy.

— Nie przyjedziemy — powiedziałam przez telefon. — Chcemy spędzić święta sami.

Barbara milczała przez chwilę, a potem rzuciła:

— To ty go izolujesz od rodziny! Egoistka!

Po tej rozmowie długo nie mogłam dojść do siebie. Zastanawiałam się, czy rzeczywiście robię coś źle. Czy powinnam bardziej się starać? Być bardziej „matką” według jej definicji?

Pewnego wieczoru Maciek przyszedł do mnie z rysunkiem.

— Mamo, narysowałem nasz dom — powiedział dumnie.

Na kartce byliśmy tylko we dwoje: ja i on. Uśmiechnięci, trzymający się za ręce.

— A gdzie tata? — zapytałam ostrożnie.

Maciek wzruszył ramionami.

— Tata jest czasem smutny i nie lubi rysować domów — odpowiedział poważnie.

Wtedy zrozumiałam, że dla mojego syna jestem wystarczająca taka, jaka jestem. Że nie muszę być idealna według Barbary czy kogokolwiek innego.

Kilka dni temu spotkałam Piotra przypadkiem na rynku Jeżyckim. Był z nową partnerką i jej córką.

— Cześć Jadzia — powiedział niezręcznie.

— Cześć Piotr — odpowiedziałam chłodno.

Spojrzał na mnie uważnie.

— Słyszałem od mamy… że masz jakieś problemy? Może powinnaś poprosić ją o pomoc?

Poczułam wściekłość.

— Nie potrzebuję pomocy twojej matki — powiedziałam stanowczo. — Poradzę sobie sama.

Odwróciłam się i odeszłam bez słowa więcej. Po raz pierwszy poczułam się silna.

Dziś siedzę przy tym samym kuchennym stole i patrzę na Maćka bawiącego się samochodzikami na dywanie. Wiem już, że nie muszę nikomu niczego udowadniać. Że bycie matką to nie konkurs na najlepszą gospodynię czy najładniejszy uśmiech przy świątecznym stole.

Czasem zastanawiam się tylko: dlaczego tak łatwo oceniamy innych przez pryzmat własnych oczekiwań? Czy naprawdę trzeba być „idealną” matką według cudzych standardów? A może wystarczy być po prostu sobą – nawet jeśli komuś to przeszkadza?