Nie mogłam patrzeć, jak moja córka cierpi: Tydzień, który zmienił wszystko

– Mamo, proszę, nie mów nic przy nim. – Marta ściszyła głos, patrząc na mnie błagalnie. Jej oczy były podkrążone, a dłonie drżały, gdy poprawiała włosy. – Po prostu… bądź.

Siedziałam na jej kanapie, w ciasnym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie, i czułam, jak serce ściska mi się z bezsilności. Przez lata myślałam, że znam swoją córkę – silną, niezależną kobietę, która nie pozwoli sobą pomiatać. Ale wystarczył tydzień pod jej dachem, by zobaczyć pęknięcia w tej fasadzie.

Pierwszego wieczoru, gdy tylko Paweł wrócił z pracy, atmosfera zgęstniała. – Co na obiad? – rzucił od progu, nawet na mnie nie spojrzał. Marta zerwała się z miejsca i zaczęła nerwowo krzątać się po kuchni. – Zrobiłam twoje ulubione leczo – odpowiedziała cicho. Paweł skrzywił się. – Znowu? Ile razy mam ci mówić, że nie lubię papryki? – warknął i rzucił torbą o podłogę.

Poczułam, jak krew napływa mi do twarzy. Chciałam coś powiedzieć, ale Marta tylko pokręciła głową i wyszeptała: – Proszę…

Przez kolejne dni obserwowałam ich codzienność. Paweł był chłodny, obojętny, czasem złośliwy. Potrafił przez godzinę nie odezwać się do Marty ani słowem, a potem wybuchnąć o byle drobiazg: rozlane mleko, źle powieszony ręcznik. Nigdy nie podniósł na nią ręki – przynajmniej przy mnie – ale jego słowa raniły bardziej niż policzek.

Wieczorami Marta zamykała się w łazience. Słyszałam jej cichy płacz przez cienką ścianę. Rano zakładała makijaż i uśmiechała się do mnie sztucznie. – Wszystko w porządku, mamo – powtarzała jak mantrę.

Któregoś dnia zapytałam: – Marto, dlaczego to znosisz? Przecież możesz odejść.

Spojrzała na mnie z rozpaczą. – Nie rozumiesz… On nie zawsze taki był. Kiedyś był czuły, opiekuńczy… Po ślubie wszystko się zmieniło. A teraz… boję się zostać sama. Boję się, co ludzie powiedzą.

Poczułam znajome ukłucie w sercu. Sama przeżyłam wzloty i upadki z twoim ojcem – pomyślałam – ale zawsze szanowaliśmy się nawzajem. Nigdy nie pozwoliłabym sobie na takie traktowanie.

Następnego dnia Paweł wrócił wcześniej niż zwykle. Byłam sama w kuchni, robiłam herbatę. – Pani tu jeszcze długo będzie? – zapytał lodowatym tonem.

– Zostanę tyle, ile uznam za stosowne – odpowiedziałam spokojnie.

Zmrużył oczy. – Wie pani… Marta jest ostatnio jakaś rozkojarzona. Może to przez panią? Może powinna pani wrócić do siebie?

Zacisnęłam pięści pod stołem. – Może to pan powinien zastanowić się nad swoim zachowaniem wobec własnej żony.

Paweł prychnął i wyszedł trzaskając drzwiami.

Wieczorem Marta przyszła do mnie z zapuchniętymi oczami. – Po co to zrobiłaś? Teraz będzie jeszcze gorzej!

– Kochanie… Nie mogę patrzeć, jak cierpisz. Musisz coś z tym zrobić.

– Nie rozumiesz! On mnie kocha… tylko czasem nie radzi sobie ze stresem w pracy…

Patrzyłam na nią i widziałam siebie sprzed lat – młodą kobietę, która tłumaczyła mężowi każde upokorzenie. Ile razy powtarzałam sobie: „To tylko zły dzień”? Ile razy płakałam po nocach?

W nocy długo nie mogłam zasnąć. Wpatrywałam się w sufit i myślałam o tym, jak bardzo zawiodłam jako matka. Czy powinnam była wcześniej zauważyć sygnały? Czy mogłam ją lepiej wychować? Może za bardzo wierzyłam w jej siłę?

Następnego dnia postanowiłam działać. Zadzwoniłam do mojej przyjaciółki Zofii, psycholożki rodzinnej.

– Musisz z nią porozmawiać – powiedziała Zofia stanowczo. – Ale nie naciskaj. Daj jej poczucie bezpieczeństwa.

Wieczorem usiadłyśmy z Martą przy stole.

– Pamiętasz, jak miałaś siedem lat i bałaś się burzy? – zaczęłam cicho.

Marta skinęła głową.

– Wtedy powiedziałam ci: „Nie musisz być dzielna na siłę”. Teraz też nie musisz.

Zobaczyłam łzy w jej oczach.

– Mamo… Ja już nie mam siły być dzielna.

Objęłam ją mocno.

– Jestem z tobą. Zawsze będę.

Kilka dni później Paweł wyjechał służbowo. Marta zebrała się na odwagę i zadzwoniła do prawnika. Potem do mnie: – Mamo… chyba chcę spróbować żyć inaczej.

Nie było łatwo. Paweł groził jej przez telefon, szantażował emocjonalnie, dzwonił do jej znajomych i rodziny. Teściowa dzwoniła do mnie z pretensjami: – Co pani narobiła?! Rozbija pani rodzinę!

Ale ja wiedziałam jedno: nie mogę pozwolić, by moja córka żyła w strachu i upokorzeniu.

Po kilku miesiącach Marta wynajęła małe mieszkanie na Ursynowie. Zaczęła terapię. Powoli wracała do siebie – tej prawdziwej Marty, którą znałam z dzieciństwa: upartej, radosnej, pełnej marzeń.

Czasem pyta mnie: – Mamo, czy dobrze zrobiłam?

Odpowiadam wtedy: – Najważniejsze to być wiernym sobie.

Dziś patrzę na nią z dumą i żalem jednocześnie. Dumą, że miała odwagę przerwać milczenie; żalem, że musiała przez to przejść.

Czy każda matka jest gotowa zobaczyć prawdę o życiu swojego dziecka? Czy mamy prawo ingerować w ich wybory? A może czasem miłość wymaga właśnie tego najtrudniejszego kroku?