„Nie kupujcie mieszkania, bo stracicie młodość!” – historia o tym, jak trudno dorosnąć w cieniu rodziny

– O nie, nie kupujemy żadnej półki na książki. I na pewno nie kupimy tu kanapy – powiedziałam do Pawła, próbując ukryć drżenie głosu. Stałam w środku IKEI, otoczona zapachem świeżych mebli i dziecięcym śmiechem, ale w mojej głowie brzmiały tylko słowa mojej teściowej: „Bo potem będziecie musieli oszczędzać, żeby spłacić kredyt! A jesteście jeszcze tacy młodzi! Żyjcie i cieszcie się życiem!”

Paweł spojrzał na mnie z wyrzutem. – Anka, przecież to nasze życie. Chcę mieć z tobą dom. Nie mogę już słuchać mojej mamy.

Wiedziałam, że ma rację. Ale za każdym razem, gdy wracaliśmy do tematu mieszkania, czułam się jak dziecko przyłapane na czymś złym. Moja teściowa, pani Halina, była kobietą o stalowym spojrzeniu i głosie, który nie znosił sprzeciwu. Od początku naszego małżeństwa dawała mi do zrozumienia, że wie lepiej. „Po co wam własne mieszkanie? Przecież możecie mieszkać u nas. Zaoszczędzicie, będziecie mieli na wakacje. Kredyt to niewola!”

Ale ja marzyłam o własnych ścianach. O tym, by powiesić zdjęcia bez pytania nikogo o zgodę. O tym, by wieczorem usiąść z Pawłem na własnej kanapie i nie słyszeć za ścianą telewizora teściowej.

Pewnego wieczoru, po kolejnej kłótni z Haliną, usiedliśmy z Pawłem w naszym pokoju – a raczej w pokoju, który dzieliliśmy z jego młodszym bratem. – Nie wytrzymam tu dłużej – powiedziałam cicho. – Chcę mieć dom. Nawet jeśli będziemy musieli zaciskać pasa.

Paweł westchnął ciężko. – Wiem, Anka. Ale mama… Ona się boi. Mówi, że kredyt zniszczył jej znajomych. Że potem człowiek tylko pracuje i nie żyje.

– Ale my nie jesteśmy jej znajomymi! – wybuchłam. – Chcę spróbować! Chcę być dorosła!

Następnego dnia postanowiliśmy porozmawiać z Haliną otwarcie. Siedziała przy stole, obierając ziemniaki na obiad. Paweł zaczął nieśmiało:

– Mamo… Myślimy z Anką o kredycie na mieszkanie.

Halina rzuciła nożem na deskę i spojrzała na nas tak, jakbyśmy ogłosili koniec świata.

– Oszaleliście?! Kredyt? Na trzydzieści lat? Po co wam to? Przecież tu macie wszystko! Ja wam dam pokój po cioci Zosi! A jak będzie dziecko, to się dostawi łóżeczko!

– Mamo… – Paweł próbował tłumaczyć, ale Halina już była w swoim żywiole.

– Ja wiem lepiej! Kredyt to pułapka! Potem tylko płacz i zgrzytanie zębów! A wy jeszcze tacy młodzi…

Wyszłam z kuchni ze łzami w oczach. Czułam się jak intruz we własnym życiu.

Wieczorem zadzwoniłam do mojej mamy. – Mamo, czy ja naprawdę robię źle? Czy powinnam słuchać Haliny?

Moja mama westchnęła. – Aniu, to twoje życie. Musisz sama zdecydować. Ale pamiętaj – czasem trzeba zaryzykować, żeby być szczęśliwym.

Tej nocy długo nie spałam. W głowie kłębiły mi się myśli: czy jestem niewdzięczna? Czy powinnam być wdzięczna za dach nad głową? Ale przecież to nie był mój dom.

Przez kolejne tygodnie atmosfera w domu gęstniała. Halina coraz częściej rzucała kąśliwe uwagi: „A po co ci te katalogi mieszkań? I tak was nie stać!” albo „Zobaczysz, jak ci się znudzi spłacanie rat!”

Paweł coraz częściej wychodził z domu pod byle pretekstem. Ja zamykałam się w łazience i płakałam po cichu.

W końcu przyszedł dzień, kiedy znaleźliśmy małe dwupokojowe mieszkanie na obrzeżach miasta. Cena była wysoka, rata kredytu przerażająca, ale serce biło mi szybciej na myśl o własnym kącie.

Zebraliśmy się na odwagę i podpisaliśmy umowę przedwstępną. Kiedy powiedzieliśmy o tym Halinie, wybuchła awantura stulecia.

– Zrujnujecie sobie życie! – krzyczała. – Ja już nie chcę mieć z tym nic wspólnego!

Paweł pierwszy raz w życiu podniósł na nią głos:

– Mamo! To nasze życie! Pozwól nam być dorosłymi!

Przez kilka dni panowała cisza jak po burzy. Halina przestała się do nas odzywać. W domu było zimno i pusto.

Przeprowadzka była chaotyczna i bolesna. Pakowaliśmy rzeczy w milczeniu. Kiedy wynosiliśmy ostatni karton, Halina stała w progu ze łzami w oczach.

– Będziecie żałować… – wyszeptała.

Minęły miesiące. Było ciężko – czasem brakowało nam na wszystko poza ratą kredytu i jedzeniem. Ale pierwszy raz czułam się wolna. Mogłam zasypiać bez strachu, że ktoś wejdzie do pokoju bez pukania.

Czasem odwiedzaliśmy Halinę. Bywało sztywno, ale powoli zaczynała akceptować naszą decyzję.

Dziś siedzę na naszej starej kanapie (kupionej za ostatnie oszczędności) i patrzę na Pawła czytającego gazetę przy oknie.

Czy było warto? Czy można być szczęśliwym mimo trudności? A może szczęście to właśnie odwaga do życia po swojemu?