Najdroższa, wyjątkowa – historia o matce, córce i cenie marzeń
Drobny deszcz siekł mi po twarzy, wpadając do oczu i mieszając się ze łzami, których nie chciałam już dłużej ukrywać. Szłam powoli przez szare ulice Krakowa, marząc tylko o tym, by znaleźć się w domu. W głowie miałam zamęt, myśli rozłaziły się jak zniszczona pościel po nieprzespanej nocy. Omijając kolejną kałużę, o mało nie poślizgnęłam się na błocie przy krawężniku. „Dość już tych butów na obcasie. Nie jestem już dziewczynką. Czas przejść na coś wygodniejszego” – pomyślałam z goryczą, czując jak zmęczenie rozlewa się po całym ciele.
W domu czekała na mnie mama. Zawsze czekała – z obiadem, z pytaniami, z pretensjami. Otworzyłam drzwi i od razu poczułam zapach bigosu. „Kinga, gdzieś ty była? Znowu mokra! Ile razy ci mówiłam, żebyś nosiła parasolkę?” – jej głos był jak ostrze, które wbijało się w moje zmęczone serce. „Mamo, miałam ciężki dzień w pracy. Nie mam siły na rozmowy” – odpowiedziałam cicho, ale ona już była w swoim żywiole.
„Ciężki dzień? Ty nie wiesz, co to ciężki dzień! Ja w twoim wieku już miałam dwójkę dzieci i pracowałam na dwie zmiany!” – zaczęła swoją codzienną litanię. Próbowałam nie słuchać, ale każde jej słowo wbijało się we mnie jak szpilka. „Może gdybyś się bardziej postarała, miałabyś już męża i dzieci. A tak? Tylko praca i praca! Co ci z tego przyjdzie?”
Zacisnęłam pięści. Ile razy można słuchać tych samych wyrzutów? Przecież nie jestem już dzieckiem. Mam trzydzieści dwa lata, własne mieszkanie (choć na kredyt), dobrą pracę w agencji reklamowej. Ale dla mamy to zawsze za mało. Zawsze niewystarczająco dobra, niewystarczająco kobieca, niewystarczająco szczęśliwa.
Usiadłam przy stole i patrzyłam na nią przez chwilę. Była zmęczona życiem, zgarbiona od lat pracy w szpitalu jako salowa. Jej dłonie były szorstkie i popękane od środków czystości. Wiem, że chciała dla mnie lepszego życia. Ale czy to znaczy, że mam żyć jej marzeniami?
„Mamo, ja naprawdę staram się być szczęśliwa” – powiedziałam cicho. „Ale szczęście to nie tylko mąż i dzieci. Chcę czegoś więcej”.
Spojrzała na mnie z wyrzutem. „Czego więcej? Pustego mieszkania? Samotnych wieczorów? Kto ci poda szklankę wody na starość?”
Nie odpowiedziałam. Bo co mogłam powiedzieć? Że boję się samotności tak samo jak ona? Że czasem budzę się w nocy z lękiem, że nikogo nie mam? Że praca daje mi satysfakcję, ale nie zastąpi bliskości drugiego człowieka?
Tego wieczoru długo nie mogłam zasnąć. Leżałam w łóżku i słuchałam deszczu bębniącego o parapet. Przypomniałam sobie dzieciństwo – jak mama tuliła mnie do snu, jak śpiewała kołysanki, jak obiecywała, że zawsze będzie przy mnie. A potem przyszła dorosłość – wymagania, oczekiwania, rozczarowania.
Następnego dnia w pracy wszystko mnie drażniło. Szefowa rzucała kolejne zadania na moje biurko, koleżanki plotkowały o nowych zaręczynach Kasi z działu HR. Czułam się niewidzialna i niepotrzebna. W pewnym momencie zadzwonił telefon.
– Kinga? To ja, Tomek.
Zamarłam. Tomek był moją pierwszą miłością ze studiów. Rozstaliśmy się dawno temu – on wyjechał do Warszawy za pracą, ja zostałam w Krakowie z mamą.
– Cześć… Co słychać?
– Wróciłem do Krakowa. Może spotkamy się na kawie?
Serce zaczęło mi bić szybciej. Może to znak? Może los daje mi drugą szansę?
Umówiliśmy się na sobotę. Cały tydzień żyłam tym spotkaniem – wyobrażałam sobie rozmowę, jego uśmiech, dotyk dłoni. Mama oczywiście musiała wiedzieć wszystko.
– Znowu jakiś facet? Lepiej byś sobie znalazła porządnego męża niż biegała po randkach!
– Mamo! Daj mi żyć! – wybuchłam pierwszy raz od lat.
W jej oczach pojawiły się łzy. – Ja tylko chcę dla ciebie dobrze…
W sobotę ubrałam się najładniej jak potrafiłam – bez obcasów, za to w wygodnych butach i ulubionej sukience w kwiaty. Tomek czekał już w kawiarni przy Plantach.
Rozmawialiśmy godzinami – o życiu, pracy, rodzinie. Okazało się, że też wrócił do matki po rozwodzie i też czuje się rozdarty między własnymi potrzebami a oczekiwaniami rodziny.
– Kinga… Myślisz czasem o tym, żeby po prostu wyjechać? Zostawić wszystko?
Spojrzałam na niego i poczułam ulgę. Nie jestem sama ze swoim bólem.
Wieczorem wróciłam do domu późno. Mama siedziała przy stole z kubkiem herbaty.
– Było dobrze? – zapytała cicho.
Usiadłam obok niej i przez chwilę milczałyśmy.
– Mamo… Ja chcę być szczęśliwa po swojemu. Proszę cię… Pozwól mi spróbować.
Pokręciła głową ze smutkiem.
– Boję się o ciebie…
Przytuliłam ją mocno.
Dziś wiem jedno: każdy z nas nosi swoje lęki i marzenia jak ciężki plecak. Czasem trzeba go zdjąć i pozwolić sobie pójść własną drogą – nawet jeśli oznacza to rozczarowanie najbliższych.
Czy naprawdę musimy spełniać cudze oczekiwania kosztem własnego szczęścia? Czy odwaga do bycia sobą to egoizm czy konieczność? Może warto czasem postawić siebie na pierwszym miejscu…