Musieliśmy zmienić zamki, żeby teściowa nie wchodziła do naszego domu – historia o tym, jak marzenia jednej osoby mogą zniszczyć rodzinę
– Znowu przyszłaś w tych samych butach? – głos pani Haliny przeszył ciszę jak nóż. Stałam w przedpokoju, ściskając torbę z zakupami, a jej wzrok przesuwał się po mnie z góry na dół z tą samą pogardą, którą czułam od pierwszego dnia. – Wiesz, że mój syn zasługuje na coś lepszego.
Michał stał za mną, bezradny. Widziałam, jak jego ramiona opadają, jakby chciał zniknąć. – Mamo, proszę cię…
– Nie wtrącaj się! – przerwała mu ostro. – Ja tylko mówię prawdę. Gdybyś posłuchał mnie i ożenił się z Kasią z sąsiedztwa, mielibyście już dom i samochód. A tak? Ledwo wiążecie koniec z końcem.
Zacisnęłam usta. Ile razy można tłumaczyć, że kocham Michała, a nie jego konto bankowe? Że nie jestem tu dla pieniędzy, tylko dla niego? Ale dla pani Haliny to nigdy nie miało znaczenia. Dla niej liczyły się tylko pozory i to, co powiedzą sąsiedzi.
Pierwsze miesiące po ślubie były jak życie na polu minowym. Każdy dzień zaczynał się od jej obecności – czy to w kuchni, gdzie poprawiała po mnie wszystko, co ugotowałam („Mój syn nie może jeść tak tłusto!”), czy w salonie, gdzie przestawiała meble („Tu będzie lepiej wyglądać!”). Nawet nasza sypialnia nie była bezpieczna – pewnego dnia znalazłam ją przeszukującą nasze szafki.
– Szukam rachunków – powiedziała bez cienia wstydu. – Muszę wiedzieć, na co wydajecie pieniądze.
Michał próbował rozmawiać z matką. – Mamo, to jest nasz dom. Proszę, daj nam trochę prywatności.
Ale ona tylko wzruszała ramionami. – Ja tylko chcę dla was dobrze. Ty nie rozumiesz, jak ciężko jest utrzymać rodzinę. Gdybyś miał lepszą żonę, nie musiałabym się martwić.
Z czasem zaczęłam unikać domu. Wracałam późno z pracy, szukałam wymówek, żeby zostać dłużej w biurze. Michał widział, co się dzieje, ale był rozdarty między mną a matką. – To moja mama… Nie mogę jej wyrzucić na bruk.
Pewnego wieczoru wróciłam do domu i zobaczyłam panią Halinę siedzącą na naszym łóżku. Przeglądała moje prywatne listy.
– Co pani robi?!
Spojrzała na mnie chłodno. – Sprawdzam, czy nie masz czegoś do ukrycia przed moim synem.
Wybiegłam z mieszkania i przez godzinę chodziłam po parku, płacząc. Zadzwoniłam do mamy.
– Może powinniście zamieszkać osobno? – zaproponowała cicho.
Ale to nie było takie proste. Mieszkanie należało do pani Haliny. Michał odziedziczył je po ojcu, ale matka miała prawo dożywocia. Byliśmy uwięzieni.
Z czasem zaczęły się kłótnie. Najpierw ciche sprzeczki przy kolacji, potem coraz głośniejsze awantury. Michał coraz częściej wychodził z domu, tłumacząc się pracą. Ja zamykałam się w łazience i płakałam w milczeniu.
Pewnej nocy usłyszałam rozmowę za drzwiami sypialni.
– Synku, ona cię wykorzystuje – szeptała pani Halina. – Zobaczysz, zostawi cię z niczym.
– Mamo, przestań! Kocham ją!
– Miłość nie nakarmi cię na starość!
Następnego dnia Michał był inny. Milczący, zamknięty w sobie. Wiedziałam, że coś się zmieniło.
W pracy zaczęłam popełniać błędy. Szefowa wezwała mnie na rozmowę.
– Wszystko w porządku? Wyglądasz na wyczerpaną.
Nie mogłam jej powiedzieć prawdy. Wstydziłam się tego chaosu w domu.
W końcu doszło do tego, że pani Halina zaczęła przyprowadzać do nas obcych ludzi – znajome z kościoła, sąsiadki – i pokazywać im nasze mieszkanie.
– Tu mieszkają młodzi – mówiła z dumą. – Ale ja muszę wszystkiego pilnować.
Czułam się jak eksponat w muzeum. Własny dom przestał być moją przystanią.
Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy i zobaczyłam ją rozmawiającą z notariuszem.
– Chcę przepisać mieszkanie na siebie – mówiła stanowczo.
To był moment przełomowy. Usiadłam z Michałem przy kuchennym stole.
– Albo ona się wyprowadza, albo ja odchodzę – powiedziałam drżącym głosem.
Michał patrzył na mnie długo, jakby pierwszy raz widział mnie naprawdę.
– Nie chcę cię stracić…
Następnego dnia zmieniliśmy zamki. Pani Halina przyszła wieczorem i nie mogła wejść do środka. Stała pod drzwiami i krzyczała:
– To ja was tu wpuściłam! To moje mieszkanie!
Sąsiedzi wychodzili na klatkę schodową, patrzyli z ciekawością i współczuciem. Michał otworzył drzwi tylko na chwilę.
– Mamo, musimy żyć własnym życiem. Proszę cię…
Ona płakała i przeklinała mnie pod nosem. W końcu odeszła.
Przez kilka tygodni żyliśmy w ciszy. Michał był przygnębiony, ja czułam ulgę pomieszaną z poczuciem winy. Czy naprawdę musiało do tego dojść?
Dziś mijają dwa lata od tamtych wydarzeń. Pani Halina mieszka u swojej siostry pod Warszawą. Michał rzadko ją odwiedza. Nasze małżeństwo przetrwało, ale blizny zostały.
Czasem patrzę na zdjęcia sprzed ślubu i zastanawiam się: czy mogliśmy zrobić coś inaczej? Czy marzenia jednej osoby naprawdę mogą zniszczyć całą rodzinę? A może to my byliśmy zbyt słabi, by postawić granice wcześniej?
Czy wy też mieliście kiedyś poczucie, że ktoś obcy rządzi waszym domem? Jak sobie z tym poradziliście?