Musieliśmy zmienić zamki, żeby teściowa nie wchodziła do naszego domu – historia o tym, jak marzenia jednej osoby mogą zniszczyć rodzinę

– Znowu przyszła. – Szeptem powiedziałam do Pawła, patrząc przez wizjer. Stała tam, w swoim beżowym płaszczu, z torbą pełną zakupów, jakby zaraz miała rozpakować się na tydzień. – Nie otwieraj – dodałam, czując jak serce wali mi w piersi.

Paweł westchnął ciężko. – To moja matka, Aniu. Nie mogę jej zostawić pod drzwiami.

– Ale nie możesz też pozwolić jej rządzić naszym życiem! – wybuchłam. – Ile jeszcze razy mam słuchać, że nie jestem wystarczająco dobra? Że powinnam się cieszyć, że „taki chłopak jak ty” w ogóle na mnie spojrzał?

To był początek końca. Od kiedy tylko zaczęliśmy być razem, pani Halina miała wobec Pawła inne plany. „Synku, ty musisz się dobrze ożenić!” – powtarzała przy każdej okazji. „Zobacz, córka pana Nowaka z trzeciego piętra… Tata ma firmę transportową, dom pod Warszawą, samochód nowy co dwa lata. Ty też mógłbyś tak żyć!”

Nie wiem, skąd wzięła tę obsesję na punkcie pieniędzy. Może dlatego, że sama całe życie pracowała w sklepie spożywczym i nigdy nie miała niczego na własność? Może bała się biedy bardziej niż czegokolwiek innego? Ale ja nie byłam córką biznesmena. Byłam zwykłą dziewczyną z Pragi, z rodziny nauczycielskiej. Miałam swoje marzenia, ale nie o luksusach – o spokoju i miłości.

Pierwsze miesiące po ślubie były jak pole minowe. Halina przychodziła bez zapowiedzi, przynosiła własne jedzenie, poprawiała firanki i komentowała wszystko: „O, znowu makaron na obiad? Wiesz, jakbyś miała trochę więcej fantazji…” albo „Pawełku, czy ty naprawdę dobrze się tu czujesz? Może lepiej byłoby wrócić do mnie na jakiś czas?”

Pewnego dnia znalazłam ją w naszej sypialni. Przeszukiwała szuflady.

– Co pani robi?! – zapytałam zszokowana.

– Szukam dokumentów Pawła. Chcę sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Ty się nie znasz na takich sprawach.

Zadzwoniłam wtedy do Pawła do pracy. Był wściekły, ale kiedy wrócił do domu, tylko cicho poprosił matkę, żeby więcej tego nie robiła. Oczywiście obraziła się na tydzień.

Z czasem zaczęło być coraz gorzej. Halina zaczęła rozpuszczać plotki po rodzinie: że jestem leniwa, że nie umiem gotować, że pewnie „złapałam” Pawła na dziecko (choć nie byliśmy nawet w ciąży). Na święta Bożego Narodzenia przyszła z prezentem dla Pawła – kopertą z pieniędzmi i biletem na wycieczkę do Zakopanego… tylko dla niego i „odpowiedniej osoby”. Nawet nie próbowała ukrywać, że chodzi jej o córkę Nowaka.

Paweł próbował rozmawiać z matką. – Mamo, kocham Anię. To moja żona. Musisz to zaakceptować.

– Synku, ty nic nie rozumiesz! Ona cię ogranicza! Z nią nigdy nie będziesz miał porządnego życia! – krzyczała Halina przez telefon tak głośno, że słyszałam ją w drugim pokoju.

Zaczęliśmy się kłócić coraz częściej. Ja byłam coraz bardziej nerwowa, Paweł coraz bardziej wycofany. Przestałam zapraszać znajomych do domu – bałam się, że Halina znowu wpadnie bez zapowiedzi i zrobi mi wstyd.

Pewnego dnia wróciłam z pracy i zobaczyłam ją w kuchni. Stała przy garnkach i gotowała rosół.

– Skąd pani ma klucz?!

– Paweł mi dał. Muszę mieć możliwość wejścia, gdyby coś się stało.

Tego wieczoru powiedziałam Pawłowi: albo ona oddaje klucz i przestaje przychodzić bez zapowiedzi, albo ja się wyprowadzam.

Nie spałam całą noc. Słyszałam jak Paweł rozmawia przez telefon z matką. Krzyczała na niego, płakała, groziła, że dostanie zawału ze stresu. Następnego dnia oddała klucz… ale tylko po to, żeby kilka dni później zadzwonić do ślusarza i wymienić zamki na własną rękę! Przyszłam do domu i nie mogłam wejść do środka.

To był moment przełomowy. Zadzwoniłam po policję. Paweł był załamany.

– Przepraszam cię za nią – powiedział cicho.

– To nie twoja wina – odpowiedziałam łamiącym się głosem. – Ale musimy coś zrobić.

W końcu zdecydowaliśmy się zmienić zamki i nikomu nie dawać kluczy poza nami dwojgiem. Halina przyszła pod drzwi następnego dnia i waliła pięściami przez godzinę. Krzyczała na całą klatkę schodową: „To twoja wina! Zniszczyłaś mi życie! Zabrałaś mi syna!”

Od tamtej pory minęły dwa lata. Halina przestała przychodzić bez zapowiedzi, ale nasze relacje są chłodne jak lód. Paweł jest rozdarty między mną a matką. Czasem widzę w jego oczach żal i smutek.

Czy można było to rozwiązać inaczej? Czy naprawdę musieliśmy zamknąć drzwi przed własną rodziną? A może czasem trzeba postawić granice nawet tym, których kochamy najbardziej?