Musiałam wyrzucić córkę i zięcia z domu. Chciałam tylko pomóc, a zostałam zepchnięta na margines.

— Mamo, musimy z Markiem u ciebie zamieszkać. Przynajmniej na jakiś czas — głos Agnieszki drżał, choć starała się brzmieć stanowczo. Siedziałam przy kuchennym stole, z filiżanką kawy w dłoniach, a serce zaczęło mi bić szybciej. Wiedziałam, że coś się stało, ale nie spodziewałam się, że to będzie początek końca mojego spokoju.

— Ale co się stało? — zapytałam, próbując ukryć niepokój.

— Wynajmujący wypowiedział nam umowę. Marek stracił pracę, ja mam tylko umowę-zlecenie. Nie damy rady znaleźć czegoś od razu. Proszę cię, mamo…

Nie potrafiłam odmówić. Agnieszka to moja jedyna córka. Po śmierci męża to ona była moim największym wsparciem, choć widywałyśmy się rzadko. Zgodziłam się, nie wiedząc jeszcze, jak bardzo ta decyzja odmieni moje życie.

Już pierwszego dnia po ich przeprowadzce poczułam się jak gość we własnym domu. Marek rozłożył swoje rzeczy w salonie, komputer postawił na stole, a Agnieszka od razu zaczęła przestawiać naczynia w kuchni.

— Mamo, tu będzie wygodniej — powiedziała, przekładając moje ulubione filiżanki na najwyższą półkę.

— Ale ja tam nie dosięgnę…

— Oj, mamo, nie przesadzaj — rzuciła zniecierpliwiona.

Przez pierwsze tygodnie starałam się nie zwracać uwagi na drobiazgi. Przecież to tylko na chwilę. Przecież to moja córka. Ale z każdym dniem czułam się coraz bardziej zbędna.

Marek całymi dniami siedział przy komputerze. Słyszałam tylko stukanie klawiatury i jego głośne rozmowy przez słuchawki.

— Marek, może byś coś pomógł w domu? — zaproponowałam pewnego popołudnia.

Spojrzał na mnie jak na intruza.

— Pracuję! — burknął. — Nie widzi pani?

Agnieszka coraz częściej wychodziła z domu. Wracała późno, zmęczona i rozdrażniona.

— Mamo, mogłabyś zrobić zakupy? Nie mam dziś siły — rzuciła pewnego dnia, nawet na mnie nie patrząc.

Zgodziłam się bez słowa. Przecież to tylko na chwilę…

Z czasem zaczęły się kłótnie. Najpierw ciche spięcia o drobiazgi: o to, kto zostawił brudne naczynia w zlewie, kto nie wyniósł śmieci. Potem coraz głośniejsze awantury.

— Mamo, czemu zawsze musisz się wtrącać?! — krzyczała Agnieszka pewnego wieczoru, gdy zwróciłam jej uwagę, że nie zamknęła drzwi na klucz.

— To mój dom! — odpowiedziałam drżącym głosem.

— Już chyba nie do końca… — mruknął Marek spod nosa.

Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Poczułam się jak intruz we własnych czterech ścianach.

Pewnej nocy obudziły mnie ich krzyki. Słyszałam przez cienką ścianę:

— Twoja matka mnie nienawidzi! — wrzeszczał Marek.

— Przestań! To ty jesteś bezrobotny! — odparowała Agnieszka.

Leżałam w łóżku i płakałam w poduszkę. Nigdy nie chciałam być powodem ich kłótni. Chciałam tylko pomóc…

Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Agnieszką.

— Córeczko… Może powinniście poszukać czegoś swojego? Ja już nie mam siły…

Spojrzała na mnie z wyrzutem.

— Wyrzucasz nas? Po tym wszystkim?

— Nie wyrzucam… Ale to już nie jest dom. Ani dla was, ani dla mnie.

Przez kilka dni panowała cisza. Marek przestał się do mnie odzywać. Agnieszka chodziła jak cień po mieszkaniu. W końcu spakowali rzeczy i wyszli bez słowa pożegnania.

Zostałam sama. W pustym mieszkaniu, które nagle wydawało się jeszcze mniejsze i zimniejsze niż kiedykolwiek wcześniej. Przez wiele dni nie mogłam spać. Zastanawiałam się, gdzie popełniłam błąd. Czy byłam zbyt surowa? Czy za bardzo chciałam pomóc?

Telefon milczał przez tygodnie. Dopiero po miesiącu Agnieszka zadzwoniła.

— Mamo… przepraszam — powiedziała cicho. — Może przyjdziesz do nas na obiad?

Zgodziłam się bez wahania. Wiedziałam już, że rodzina to nie tylko wspólny dach nad głową, ale przede wszystkim szacunek i granice.

Czasem patrzę w okno i pytam siebie: czy można być zbyt dobrą matką? Czy gościnność zawsze musi kończyć się bólem? Co wy byście zrobili na moim miejscu?