Moje dzieci chcą oddać mnie do domu opieki: wciąż mam tyle życia przed sobą
— Mamo, musimy poważnie porozmawiać — powiedziała Marta, moja córka, ledwo przekraczając próg mojego mieszkania. Jej głos był napięty, a spojrzenie unikało mojego wzroku. Obok niej stał mój syn, Tomek, z rękami skrzyżowanymi na piersi. Czułam w powietrzu coś ciężkiego, coś, co wisiało nad nami od miesięcy, a może nawet lat.
— O czym chcecie rozmawiać? — zapytałam, choć już przeczuwałam odpowiedź. Ostatnio coraz częściej słyszałam od nich, że „martwią się o mnie”, że „nie powinnam być sama”. Ale przecież nie jestem sama! Mam sąsiadkę Zosię, z którą chodzę na spacery, mam ogródek, w którym pielęgnuję róże, mam swoje książki i ukochaną muzykę Chopina.
— Mamo, nie możesz już mieszkać sama. To niebezpieczne. Wszyscy się o ciebie martwimy — powiedział Tomek, patrząc mi prosto w oczy. — Zastanawialiśmy się z Martą… może powinnaś zamieszkać w domu opieki? Tam będziesz miała opiekę, towarzystwo… — dodał, jakby próbował przekonać sam siebie.
Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w brzuch. Dom opieki? Ja? Przecież jeszcze wczoraj sama wymieniłam żarówkę w kuchni i upiekłam szarlotkę dla sąsiadów! Czy naprawdę jestem już tylko ciężarem?
— Nie jestem jeszcze taka stara! — wybuchłam. — Mam 72 lata, ale czuję się młodo! Chcę żyć po swojemu!
Marta spuściła wzrok. — Mamo, to nie tak… Po prostu… Ty nie rozumiesz, jak bardzo się boimy. Gdyby coś ci się stało… Nie możemy być tu codziennie.
— Ale nigdy nie byliście tu codziennie! — przerwałam jej z goryczą. — Od lat widujemy się tylko na święta. A teraz chcecie mnie oddać do domu starców?
Zapadła cisza. Widziałam łzy w oczach Marty i zaciśniętą szczękę Tomka. Przez chwilę miałam ochotę ich przytulić, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Ale nie mogłam. Coś we mnie pękło.
Od tamtej rozmowy minęły dwa tygodnie. Dzieci dzwoniły rzadziej niż zwykle. Ja za to coraz częściej łapałam się na tym, że rozmawiam z fotografiami męża, który odszedł pięć lat temu. „Stefanie, co byś zrobił na moim miejscu?” — pytałam w myślach.
Pewnego dnia zadzwoniła Zosia.
— Haniu, idziemy dziś na spacer? Pogoda taka piękna!
— Nie wiem… — odpowiedziałam bez entuzjazmu.
— Co się dzieje?
Opowiedziałam jej wszystko. O rozmowie z dziećmi, o strachu przed samotnością i jeszcze większym strachu przed utratą własnej niezależności.
Zosia westchnęła.
— Wiesz co? Moja Basia też kiedyś chciała mnie oddać do domu opieki. Ale postawiłam się. Powiedziałam: „Dopóki mogę sama zrobić sobie herbatę i wyjść na spacer, nigdzie się nie wybieram!” I wiesz co? Uszanowała to.
Zaczęłam się zastanawiać: czy ja też mogę postawić granicę? Czy mam prawo walczyć o swoje życie?
Następnego dnia zadzwoniłam do Marty.
— Cześć, córeczko. Musimy porozmawiać.
— Mamo… ja wiem, że to trudne…
— Posłuchaj mnie teraz uważnie. Nie chcę iść do żadnego domu opieki. Chcę żyć tutaj, w swoim mieszkaniu. Jeśli naprawdę się o mnie martwicie, to przychodźcie częściej. Pomóżcie mi czasem z zakupami albo po prostu posiedźcie ze mną przy herbacie.
Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza.
— Mamo… przepraszam. Myśleliśmy tylko o swoim spokoju sumienia. Nie zapytaliśmy cię nawet, czego ty chcesz.
Poczułam ulgę i smutek jednocześnie. Czy naprawdę tak trudno zobaczyć we mnie człowieka z marzeniami i potrzebami?
Tomek przyszedł kilka dni później z wnuczkiem Antosiem. Przyniósł ciasto i zaproponował wspólne oglądanie starych zdjęć. Marta zadzwoniła wieczorem i zapytała, czy nie chciałabym pojechać z nimi nad morze latem.
Może coś się zmieniło? Może wystarczyło powiedzieć głośno to, co boli?
Czasem patrzę w lustro i widzę starą kobietę z siwymi włosami i zmarszczkami wokół oczu. Ale w środku wciąż jestem tą samą Hanią, która kocha życie i nie chce być zamknięta w czterech ścianach domu opieki.
Czy naprawdę wiek odbiera nam prawo do decydowania o sobie? Czy dzieci mają prawo wybierać za swoich rodziców tylko dlatego, że są młodsi?
Może warto czasem posłuchać serca starszego człowieka zamiast kierować się własnym lękiem? Co wy o tym myślicie?