Moja Teściowa Wie Lepiej: Jak Matka Mojej Żony Przejęła Nasze Życie
— Michał, nie rozumiesz, mama wie najlepiej! — krzyknęła Magda, trzaskając drzwiami sypialni. Stałem w kuchni z kubkiem zimnej już kawy, patrząc na ścianę, jakby miała mi odpowiedzieć na pytanie: jak do tego doszło? Jeszcze dwa lata temu byłem pewien, że Magda i ja stworzymy własny świat, naszą małą enklawę w bloku na warszawskim Mokotowie. Ale wtedy nie wiedziałem, że w tym świecie zawsze będzie miejsce dla pani Barbary — mojej teściowej.
Poznałem Magdę na uczelni. Była cicha, trochę nieśmiała, ale miała w sobie coś magnetycznego. Spotykaliśmy się przez rok, zanim oświadczyłem się jej podczas spaceru po Łazienkach. Wtedy wydawało mi się, że znam ją na wylot. Jej mama pojawiała się w naszych rozmowach rzadko — ot, zwykłe rodzinne anegdoty. Nie podejrzewałem nawet, jak bardzo są ze sobą związane.
Pierwszy raz poczułem niepokój podczas przygotowań do ślubu. Magda nalegała, żeby wszystko konsultować z mamą. Suknia? „Mama musi zobaczyć.” Menu? „Mama zna się na kuchni.” Nawet wybór sali weselnej padł łupem pani Barbary. Wtedy tłumaczyłem sobie: to przecież jedynaczka, a matka chce dla niej jak najlepiej. Przymknąłem oko.
Po ślubie zamieszkaliśmy sami. Przez pierwsze tygodnie było cudownie. Ale potem zaczęły się telefony. Najpierw raz dziennie, potem kilka razy. Magda rozmawiała z mamą godzinami — o pracy, o pogodzie, o tym, co ugotować na obiad. Z czasem zauważyłem, że coraz częściej słyszę: „Mama mówiła, żebyśmy kupili nową lodówkę”, „Mama uważa, że powinniśmy zmienić firanki”, „Mama twierdzi, że nie powinniśmy jeszcze mieć dzieci”.
Początkowo próbowałem żartować:
— Może mama chciałaby tu zamieszkać? — rzuciłem pewnego wieczoru.
Magda spojrzała na mnie poważnie:
— Nie żartuj z tego. Mama jest samotna.
Nie wiedziałem wtedy jeszcze, że to był początek końca naszej autonomii.
Pani Barbara zaczęła wpadać do nas coraz częściej. Najpierw z ciastem albo słoikami ogórków. Potem już bez zapowiedzi — „bo przechodziła obok”. Pewnego dnia wróciłem z pracy i zobaczyłem ją w naszej sypialni, przeglądającą nasze szafy.
— Co pani robi? — zapytałem zaskoczony.
— Sprawdzam, czy Magda dobrze poukładała rzeczy. Ona zawsze była roztrzepana — odpowiedziała z uśmiechem.
Magda stała obok i nawet nie próbowała protestować.
Zacząłem czuć się jak gość we własnym domu. Każda decyzja była konsultowana z teściową. Chciałem kupić nowy telewizor — „Mama mówiła, że to strata pieniędzy”. Zaproponowałem wyjazd na weekend tylko we dwoje — „Mama może się obrazić”.
Pewnego wieczoru zebrałem się na odwagę:
— Magda, musimy porozmawiać. Czuję się jakbyśmy byli tu we trójkę.
Odpowiedziała łagodnie:
— Przesadzasz. Mama tylko chce nam pomóc.
Ale ja wiedziałem, że to nie jest pomoc — to kontrola.
Z czasem zacząłem unikać domu. Zostawałem dłużej w pracy, spotykałem się ze znajomymi. Magda tego nie rozumiała:
— Dlaczego uciekasz? — pytała.
— Bo nie mogę oddychać! — wybuchnąłem pewnego razu.
Wtedy po raz pierwszy zobaczyłem łzy w jej oczach.
Próbowałem rozmawiać z panią Barbarą:
— Proszę pozwolić nam żyć po swojemu.
Uśmiechnęła się tylko pobłażliwie:
— Michałku, ja wiem lepiej. Ty jeszcze młody jesteś.
Czułem się bezsilny. Każda próba postawienia granic kończyła się kłótnią lub cichymi dniami. Magda była rozdarta między mną a matką. Zaczęliśmy się oddalać. Nasze rozmowy ograniczały się do spraw codziennych: rachunki, zakupy, pranie.
Pewnej nocy usłyszałem płacz Magdy w łazience. Weszłam cicho i zobaczyłam ją skuloną na podłodze.
— Co się dzieje? — zapytałem delikatnie.
— Nie umiem wybrać… — wyszeptała przez łzy.
— Nie musisz wybierać między nami. Ale musisz postawić granice — odpowiedziałem spokojnie.
Następnego dnia pani Barbara przyszła jak zwykle bez zapowiedzi. Tym razem poprosiłem ją o rozmowę w cztery oczy.
— Pani Barbaro, proszę szanować naszą prywatność. To jest nasz dom.
Spojrzała na mnie chłodno:
— Michałku, ty nic nie rozumiesz. Ja tylko chcę dobrze dla Magdy.
Po tej rozmowie Magda była jeszcze bardziej przygaszona. Przez kilka tygodni żyliśmy jak współlokatorzy. W końcu postanowiłem wyjechać na kilka dni do rodziców na wieś.
Kiedy wróciłem, Magdy nie było w domu. Zostawiła mi kartkę: „Muszę to wszystko przemyśleć”.
Siedziałem wtedy sam w naszym pustym mieszkaniu i zastanawiałem się: czy można wygrać z matką swojej żony? Czy miłość wystarczy, by przetrwać taki konflikt?
Czasem myślę, że może powinienem był wcześniej zauważyć sygnały ostrzegawcze. Może powinienem był być bardziej stanowczy? Ale czy to by coś zmieniło?
Czy naprawdę można być szczęśliwym w trójkącie: ja, ona i jej matka? A może są rzeczy silniejsze od miłości?
Ciekaw jestem, co wy byście zrobili na moim miejscu…