„Moja rodzina to prawdziwi pasożyci”: Jak z Markiem postanowiliśmy postawić granice i odzyskać własne życie
– Znowu przyszli bez zapowiedzi – syknęłam przez zaciśnięte zęby, patrząc przez okno na zaparkowanego pod domem starego opla mojego brata. – Marek, ja już nie mam siły.
Mąż tylko westchnął i odłożył gazetę. – Może tym razem nie zostaną na noc? – próbował żartować, ale oboje wiedzieliśmy, że to nierealne. U nas zawsze było jak w schronisku: drzwi otwarte, lodówka pełna, a łóżka – najwyraźniej zarezerwowane dla wszystkich, tylko nie dla nas.
Weszli głośno, jakby byli u siebie. Mama od razu zaczęła narzekać na pogodę, brat rzucił kurtkę na nasze nowe krzesło, a szwagierka zasiadła w salonie z telefonem. Nawet nie zapytali, czy mogą zostać na kolację – po prostu zaczęli rozpakowywać zakupy z naszej lodówki.
– Wiesz, Anka, przydałaby się taka sauna jak u Kowalskich – rzuciła mama, rozglądając się po ogrodzie. – Oni to mają dobrze. Ty byś mogła coś takiego zrobić, przecież Marek złota rączka.
Zacisnęłam pięści. Od miesięcy marzyliśmy z Markiem o własnej saunie z pachnącego drewna. Odkładaliśmy każdy grosz, planowaliśmy, jak ją postawimy na wiosnę. Ale wiedziałam już, jak to się skończy: jeśli ją zbudujemy, rodzina uzna ją za kolejne wspólne dobro.
Wieczorem, kiedy wszyscy już spali (oczywiście w naszych łóżkach), usiadłam z Markiem w kuchni.
– Ja już nie mogę – powiedziałam cicho. – Czuję się jak służąca we własnym domu. Oni nawet nie pytają, czy mogą zostać. Po prostu przyjeżdżają i biorą wszystko, co chcą.
Marek spojrzał na mnie poważnie. – Musimy coś z tym zrobić. Albo postawimy granice teraz, albo nigdy nie będziemy mieć spokoju.
Następnego dnia rano zebrałam się na odwagę. Przy śniadaniu powiedziałam głośno:
– Mamo, Tomku, bardzo was kocham, ale musimy ustalić pewne zasady. To jest nasz dom i chcemy mieć trochę prywatności. Proszę, żebyście wcześniej dzwonili przed przyjazdem i nie zostawali na noc bez zapowiedzi.
Zapadła cisza. Mama spojrzała na mnie jak na obcą osobę.
– To już nie jesteśmy rodziną? – zapytała z wyrzutem. – Kiedyś drzwi zawsze były otwarte.
Brat wzruszył ramionami i mruknął coś pod nosem o „nowobogackich”. Poczułam gulę w gardle, ale nie ustąpiłam.
– Chcemy mieć własne życie. To nie znaczy, że was nie kochamy – dodałam drżącym głosem.
Po ich wyjeździe w domu zaległa cisza. Przez kilka dni nikt się nie odzywał. Mama przestała dzwonić, brat nie odpowiadał na wiadomości. Czułam się winna i samotna, ale jednocześnie po raz pierwszy od lat mogłam usiąść w salonie i poczuć się… u siebie.
Tydzień później zadzwoniła mama.
– Aniu… Może przesadziłam wtedy. Ale tak mi ciężko… Tata odszedł, Tomek ma swoje problemy… Zawsze byliśmy razem.
– Mamo, ja też cię kocham. Ale muszę dbać o siebie i o Marka. Chcemy mieć dom tylko dla siebie. Możecie przyjeżdżać – ale wtedy, kiedy wszyscy się na to zgodzimy.
Mama długo milczała, potem westchnęła:
– Dobrze… Spróbuję to zrozumieć.
Z Markiem zaczęliśmy budować saunę własnymi rękami. Każda deska pachniała nowym początkiem. Czasem płakałam ze zmęczenia i żalu za utraconą bliskością rodziny, ale wiedziałam, że muszę być silna.
W końcu sauna stanęła gotowa w ogrodzie. Po raz pierwszy od lat zaprosiliśmy rodzinę – tym razem na naszych warunkach. Było niezręcznie, ale powoli uczyliśmy się nowych zasad.
Czasem zastanawiam się: czy można być szczęśliwym bez poczucia winy wobec najbliższych? Czy postawienie granic to egoizm czy troska o siebie? Może wy mi powiecie…