Moja mama żyje w luksusie, a my walczymy o przetrwanie: Prawdziwa historia polskiej rodziny
– Naprawdę, Anka, nie rozumiem, jak możesz tak żyć. Michał nawet porządnej pracy nie ma, a ty się jeszcze tym chwalisz? – głos mojej mamy przeszył mnie jak sztylet. Stałam przy kuchennym stole, ściskając w dłoni telefon, a w drugiej ręce trzymałam kromkę suchego chleba. Borys, nasz pięcioletni synek z zespołem Downa, bawił się na podłodze, układając te same klocki, które dostał na urodziny dwa lata temu. Michał był w pracy – znowu na nocnej zmianie w magazynie, bo tylko tam chcieli go przyjąć bez znajomości i z jego wykształceniem.
– Mamo, proszę cię, nie zaczynaj znowu – powiedziałam cicho, żeby Borys nie usłyszał mojego drżącego głosu. – Robimy, co możemy. Michał naprawdę się stara.
– Stara? – prychnęła mama. – Ja na twoim miejscu już dawno bym go zostawiła. Zobacz, jak ja żyję. Nowy apartament, samochód, wyjazdy do spa. Ty też mogłabyś tak mieć, gdybyś nie była taka uparta.
Zacisnęłam zęby. Mama zawsze była dumna ze swojego sukcesu. Po rozwodzie z tatą szybko znalazła sobie nowego partnera – pana Waldemara, właściciela kilku aptek w Warszawie. Od tamtej pory jej życie toczyło się między zakupami w Galerii Mokotów a weekendami w Zakopanem. A ja? Ja zostałam z tatą w małym mieszkaniu na Pradze, potem wyszłam za Michała, zakochałam się w nim po uszy, choć nie miał pieniędzy ani perspektyw. Ale miał serce. I to serce pokochało Borysa od pierwszego dnia, kiedy lekarz powiedział nam, że nasz synek będzie „inny”.
– Mamo, nie wszystko w życiu to pieniądze – odpowiedziałam, choć sama nie byłam pewna, czy jeszcze w to wierzę. – Borys jest szczęśliwy, Michał mnie kocha. To chyba najważniejsze?
– Najważniejsze? – mama znowu się zaśmiała. – Zobaczysz, jak ci się znudzi ta twoja bieda. Jeszcze przyjdziesz do mnie na kolanach.
Rozłączyłam się, zanim zdążyła powiedzieć coś jeszcze. Oparłam się o ścianę i pozwoliłam łzom popłynąć. W głowie miałam tylko jedno pytanie: czy naprawdę jestem aż tak złą córką, skoro nie chcę żyć tak jak ona?
Wieczorem Michał wrócił zmęczony, z siatką z Biedronki. – Udało mi się kupić trochę mięsa na promocji – powiedział z uśmiechem, jakby to był największy sukces świata. – Zrobimy jutro gulasz, Borys lubi.
Patrzyłam na niego i czułam mieszaninę miłości i żalu. On naprawdę się starał, a ja coraz częściej łapałam się na tym, że zazdroszczę mamie jej wygodnego życia. Czy to źle? Czy to znaczy, że jestem słaba?
Następnego dnia mama zadzwoniła znowu. – Wpadnijcie do mnie na obiad. Waldemar kupił nowego grilla, zrobimy coś fajnego. Borys może pobawić się w ogrodzie.
– Nie wiem, mamo. Michał pracuje, a ja nie mam jak dojechać.
– To przyjedź sama z Borysem. Michał i tak nie pasuje do naszej rodziny.
Zamknęłam oczy. Wiedziałam, że jeśli pojadę, czeka mnie kolejna seria złośliwości. Ale Borys uwielbiał ogród babci, a ja… ja chyba potrzebowałam choć odrobiny luksusu, nawet jeśli tylko na chwilę.
W sobotę spakowałam Borysa i pojechałam do mamy. Jej dom pachniał świeżością i drogimi perfumami. Mama przywitała nas w nowej sukience, a Waldemar z uśmiechem podał mi kieliszek wina.
– Aniu, musisz w końcu pomyśleć o sobie – powiedziała mama, kiedy siedzieliśmy na tarasie. – Zostaw Michała, znajdź kogoś, kto cię doceni. Waldemar ma znajomych, mogłabyś pracować w jednej z jego aptek. Borys miałby lepszą opiekę, a ty wreszcie byś odpoczęła.
– Mamo, nie zostawię Michała – odpowiedziałam stanowczo. – On jest moją rodziną. Borys go kocha.
– Ty zawsze musisz być taka uparta – westchnęła mama. – Ale pamiętaj, drzwi są otwarte. Kiedyś zrozumiesz, że miałam rację.
Wróciłam do domu z ciężkim sercem. Michał czekał na nas z kolacją. – Jak było? – zapytał cicho.
– Dobrze – skłamałam. – Mama jak zwykle.
Przez kolejne dni nie mogłam spać. W głowie miałam słowa mamy, jej spojrzenie pełne politowania. Zaczęłam się zastanawiać, czy nie powinnam spróbować inaczej. Może rzeczywiście powinnam pójść do pracy, choćby na pół etatu? Ale kto wtedy zajmie się Borysem? Przedszkole integracyjne było drogie, a państwowe nie chciało go przyjąć. Michał zarabiał ledwo na rachunki. Czułam się jak w pułapce.
Pewnego wieczoru, kiedy Borys już spał, usiedliśmy z Michałem przy stole.
– Michał, może powinnam spróbować znaleźć jakąś pracę. Może mama ma rację?
Michał spojrzał na mnie z bólem w oczach. – Aniu, nie chcę, żebyś robiła coś wbrew sobie. Ale jeśli czujesz, że musisz… Pomogę ci, jak tylko będę mógł.
– Boję się, że nie dam rady. Boję się, że zostanę jak mama – bogata, ale samotna.
Michał ujął moją dłoń. – Jesteśmy razem. To się liczy.
Minęły tygodnie. Znalazłam pracę na pół etatu w pobliskim sklepie spożywczym. Nie było łatwo – czasem wracałam do domu wykończona, a Borys płakał, bo tęsknił. Mama dzwoniła coraz rzadziej, chyba obrażona, że nie skorzystałam z jej propozycji. Michał pomagał, jak mógł, ale wciąż czułam się rozdarta między dwoma światami.
Któregoś dnia, kiedy wracałam z pracy, zobaczyłam mamę pod naszym blokiem. Stała przy swoim nowym SUV-ie, ubrana w drogi płaszcz.
– Anka, musimy porozmawiać – powiedziała bez wstępu. – Nie chcę, żebyś myślała, że cię nie kocham. Ale nie rozumiem twoich wyborów. Chcę, żebyś była szczęśliwa.
– Mamo, ja też chcę być szczęśliwa. Ale moje szczęście wygląda inaczej niż twoje.
Spojrzała na mnie długo, jakby pierwszy raz widziała mnie naprawdę. – Może masz rację. Może to ja się myliłam.
Od tamtej pory nasze relacje zaczęły się powoli zmieniać. Mama przestała mnie oceniać, a ja przestałam zazdrościć jej życia. Zrozumiałam, że każdy ma swoją drogę – i że nie muszę nikomu niczego udowadniać.
Czasem, kiedy patrzę na Borysa i Michała, zastanawiam się: czy naprawdę szczęście mierzy się pieniędzmi? Czy może jednak liczy się to, co mamy w sercu? Co wy o tym myślicie?