Moja macocha nie dostała zaproszenia na mój ślub – czy jestem potworem?

– Emilka, czy ty naprawdę nie zamierzasz zaprosić Sary na swój ślub? – głos taty drżał, a ja czułam, jak serce wali mi w piersi. Stałam w kuchni, z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, zmywając naczynia po obiedzie. Tata patrzył na mnie z niedowierzaniem, a ja nie potrafiłam spojrzeć mu w oczy.

– Tato, to moja decyzja – odpowiedziałam cicho, czując, jak łzy napływają mi do oczu. – To mój dzień.

Wiedziałam, że ta rozmowa się wydarzy. Odkąd zaczęliśmy planować ślub z Michałem, temat Sary wisiał nad nami jak ciężka chmura. Sara – moja macocha. Kobieta, która przez ostatnie piętnaście lat była obecna w moim życiu bardziej niż własna matka. Ale czy kiedykolwiek była dla mnie matką?

Moja mama zostawiła nas, gdy miałam dziesięć lat. Pamiętam ten dzień jak przez mgłę – jej walizka przy drzwiach, krótka rozmowa z tatą za zamkniętymi drzwiami i jej chłodne „pa” rzucone przez ramię. Potem długo nie mogłam jej wybaczyć. Tata próbował być dla mnie wszystkim: ojcem, matką, przyjacielem. Ale był tylko człowiekiem. Kiedy poznał Sarę, miałam nadzieję, że wszystko się ułoży.

Sara była miła. Zawsze uśmiechnięta, gotowa pomóc przy lekcjach, zabierała mnie na lody i do kina. Ale nigdy nie czułam się jej córką. Byłam dla niej „córką męża” – tak mówiła o mnie do swoich koleżanek. Słyszałam to przypadkiem raz, gdy rozmawiała przez telefon w kuchni. „No wiesz, Emilka to córka mojego męża…”. Bolało bardziej niż chciałam przyznać.

Kiedy mama ułożyła sobie życie z nowym partnerem i urodziła syna, przestała mieć dla mnie czas. Widywałyśmy się coraz rzadziej. Czułam się jak niechciany bagaż, przerzucany między domami. W końcu tata powiedział: „Zostaniesz ze mną na stałe”. Sara się zgodziła – bez entuzjazmu, ale też bez sprzeciwu.

Przez lata starałam się być grzeczna, nie sprawiać problemów. Sara dbała o mnie – gotowała obiady, prasowała ubrania, kupowała prezenty na urodziny. Ale nigdy nie powiedziała mi „kocham cię”. Nigdy nie przytuliła mnie tak naprawdę – zawsze z dystansem, jakby bała się przekroczyć niewidzialną granicę.

Kiedy poznałam Michała na studiach w Warszawie, poczułam się wreszcie wolna. On miał normalną rodzinę – ciepłą mamę i ojca, który żartował przy stole. Zazdrościłam mu tego spokoju i bezpieczeństwa. Kiedy oświadczył mi się po trzech latach związku, wiedziałam jedno: chcę zacząć nowe życie na własnych zasadach.

Planowanie ślubu było jak pole minowe. Mama zadzwoniła tylko raz: „Nie wiem, czy dam radę przyjechać, wiesz jak jest z małym…”. Tata był zachwycony – chciał pomóc we wszystkim. Sara… Sara milczała. Nie pytała o suknię ani o salę weselną. Po prostu była.

W końcu podjęłam decyzję: nie zaproszę jej na ślub. Nie dlatego, że jej nienawidzę. Po prostu nie chciałam udawać przed sobą i przed innymi, że jesteśmy rodziną.

Tata dowiedział się przypadkiem – zobaczył listę gości na moim laptopie.

– Emilka, co ty wyprawiasz? – jego głos był pełen rozczarowania i gniewu.

– Tato… to mój wybór.

– Sara cię wychowała! Przez tyle lat była dla ciebie jak matka!

– Nie była moją matką! – wybuchłam nagle, sama zaskoczona siłą własnego głosu. – Była twoją żoną! Dbała o mnie, bo musiała!

Tata patrzył na mnie długo w milczeniu. Potem wyszedł z kuchni i trzasnął drzwiami.

Wieczorem zadzwoniła mama.

– Emilka, tata do mnie dzwonił… Co się dzieje?

– Nic się nie dzieje – odpowiedziałam chłodno.

– Podobno nie chcesz zaprosić Sary na ślub?

– To moja sprawa.

– Emilko… ona cię wychowała. Może nie była idealna, ale starała się.

– A ty? Ty też się starałaś?

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Przepraszam – wyszeptała w końcu mama i rozłączyła się.

Przez kolejne dni atmosfera w domu była gęsta jak mgła nad Wisłą jesienią. Tata unikał mnie wzrokiem, Sara chodziła cicho jak mysz pod miotłą. Czułam się winna i jednocześnie wściekła na wszystkich: na mamę za to, że mnie zostawiła; na tatę za to, że wymaga ode mnie wdzięczności; na Sarę za to, że nigdy nie była moją prawdziwą mamą.

Na tydzień przed ślubem Sara przyszła do mojego pokoju.

– Emilko… – zaczęła niepewnie. – Wiem, że mnie nie zaprosiłaś. Rozumiem to.

Spojrzałam na nią zaskoczona.

– Chciałam tylko powiedzieć… Że bardzo cię lubię. I zawsze chciałam być dla ciebie wsparciem. Może nie byłam najlepsza… Ale starałam się jak umiałam.

Nie wiedziałam co powiedzieć. Patrzyłyśmy na siebie przez chwilę w milczeniu.

– Życzę ci szczęścia – dodała cicho i wyszła z pokoju.

W dniu ślubu tata był poważny i smutny. Mama jednak przyjechała – z bratem przy nodze i nowym partnerem u boku. Wszyscy udawali szczęśliwych.

Kiedy tańczyliśmy pierwszy taniec z Michałem, poczułam łzy pod powiekami. Czy naprawdę musiałam aż tak zranić Sarę? Czy mogłam postąpić inaczej?

Dziś siedzę sama w naszym nowym mieszkaniu i myślę: czy rodzina to tylko więzy krwi? Czy wdzięczność można wymusić? A może każdy ma prawo do własnych granic?

Czy jestem potworem za to, że postawiłam siebie na pierwszym miejscu? Co wy byście zrobili na moim miejscu?