Moja córka wstydziła się naszej wiejskiej przeszłości i nie zaprosiła nas na ślub

— Mamo, nie przyjeżdżaj bez zapowiedzi! — usłyszałam w słuchawce głos mojej córki, Aleksandry. Był zimny, obcy, jakby mówiła do kogoś zupełnie innego. Ale ja już siedziałam w pociągu do Warszawy, z torbą pełną domowych pierogów i słoikiem ogórków kiszonych na kolanach. W głowie kłębiły mi się pytania: dlaczego Ola przestała odbierać telefony? Dlaczego od miesięcy unika kontaktu? Czy naprawdę aż tak bardzo się zmieniła?

Mam na imię Jadwiga. Urodziłam się i wychowałam w małej wsi pod Siedlcami. Życie tam jest proste, ale niełatwe. Mój mąż, Zbyszek, to człowiek z krwi i kości — pracowity, uparty, czasem szorstki, ale zawsze uczciwy. Nasz dom pachniał chlebem z pieca i świeżo skoszoną trawą. Zawsze marzyłam, żeby Ola miała lepiej niż my. Od dziecka była inna: ciekawa świata, zaczytana w książkach, z głową pełną marzeń o wielkim mieście.

Kiedy dostała się na studia prawnicze w Warszawie, płakałam ze szczęścia i strachu jednocześnie. Zbyszek sprzedał starego Żuka, żeby kupić jej laptopa. Ja przez całe lato zbierałam jagody do skupu, żeby mogła wynająć pokój. Na pożegnanie przytuliła mnie mocno:

— Mamo, obiecuję, że nigdy nie zapomnę skąd jestem.

Na początku dzwoniła co tydzień. Opowiadała o wykładach, nowych znajomych, o tym, jak trudno przyzwyczaić się do hałasu miasta. Z czasem rozmowy stawały się coraz krótsze. Potem już tylko SMS-y: „Nie mogę rozmawiać, mam kolokwium”, „Przepraszam, zaraz oddzwonię”. W święta nie przyjechała — tłumaczyła się pracą w kancelarii.

Zbyszek próbował mnie pocieszać:
— Daj jej czas, Jadzia. Musi się odnaleźć.

Ale ja czułam, że coś jest nie tak. Pewnego dnia sąsiadka Halina przyszła z nowiną:
— Jadwiga! Widziałam na Facebooku zdjęcia Oli z jakimś chłopakiem! Wygląda na bogatego… I chyba zaręczyny były!

Serce mi stanęło. Przeglądałam jej profil — eleganckie restauracje, drogie ubrania, uśmiechy wśród ludzi, których nie znałam. Ani jednej wzmianki o domu, o nas. Ani jednego zdjęcia z naszej starej kuchni czy z Zbyszkiem na traktorze.

Minęły miesiące. O ślubie dowiedziałam się przypadkiem — od kuzynki z Warszawy, która widziała zaproszenie u swojej koleżanki. Ola nie powiedziała nam ani słowa. Przez kilka nocy nie mogłam spać. Zbyszek siedział cicho przy stole, patrząc w okno.

— Jadwiga… Może ona się nas wstydzi? — powiedział cicho pewnego wieczoru.

Nie chciałam w to wierzyć. Ale coś we mnie pękło. Postanowiłam pojechać do Warszawy i dowiedzieć się prawdy.

Podróż była długa i męcząca. Wysiadłam na Dworcu Centralnym z sercem w gardle. Adres Oli znalazłam w starym zeszycie — mieszkała teraz w apartamentowcu na Mokotowie. Portier spojrzał na mnie podejrzliwie:
— Do kogo pani?

— Do córki… Aleksandry Nowak.

Po chwili zadzwonił gdzieś i niechętnie mnie wpuścił. Winda była jak z filmu — szklana, błyszcząca. Kiedy drzwi się otworzyły, Ola stała już w progu. Piękna jak nigdy — ale jej twarz była blada jak ściana.

— Mamo… co ty tu robisz?

— Chciałam cię zobaczyć. Słyszałam… że wychodzisz za mąż.

Ola spuściła wzrok:
— Mamo… chciałam ci powiedzieć… ale…

W tym momencie zza drzwi wyszedł jej narzeczony — Michał. Elegancki, uprzejmy:
— Dzień dobry pani Jadwigo! Ola tyle o pani opowiadała…

Ola przerwała mu szybko:
— Michał, możesz nas zostawić na chwilę?

Zostaliśmy same w ogromnym salonie pełnym światła i drogich mebli. Czułam się tam obco jak nigdy.

— Dlaczego nic nam nie powiedziałaś? Dlaczego nie zaprosiłaś nas na ślub?

Ola długo milczała. W końcu wyszeptała:
— Boję się… Boję się, że będziesz się tu źle czuć… Że tata powie coś nie tak… Że ludzie będą się śmiać z naszych wiejskich zwyczajów… Ja tu muszę być kimś innym…

Poczułam ból tak silny, że aż zabrakło mi tchu.

— Czy naprawdę tak bardzo się nas wstydzisz?

Ola zaczęła płakać:
— Nie chcę was skrzywdzić… Po prostu… tu wszystko jest inne… Ja też muszę być inna…

Patrzyłam na nią i widziałam małą dziewczynkę z rozbitym kolanem, która kiedyś tuliła się do mnie po burzy. Teraz stała przede mną dorosła kobieta — zagubiona i przestraszona.

— Myślisz, że możesz uciec od tego kim jesteś? Od tego skąd pochodzisz? — zapytałam cicho.

Ola tylko płakała.

Wyszłam stamtąd bez słowa więcej. W pociągu do domu patrzyłam przez okno na mijające światła miasta i czułam pustkę większą niż kiedykolwiek wcześniej.

Zbyszek czekał na mnie na ganku:
— I co?

Pokręciłam tylko głową. Przytulił mnie mocno — pierwszy raz od lat.

Wieść o ślubie Oli rozeszła się po wsi błyskawicznie. Jedni współczuli, inni szeptali za plecami: „Wykształciła się i teraz rodziców nie zna”. Ale nikt nie wiedział jak bardzo boli odrzucenie przez własne dziecko.

Po kilku tygodniach przyszła do nas paczka — list od Oli i zdjęcie z wesela. Pisała: „Przepraszam mamo… Tęsknię za domem bardziej niż myślisz”.

Nie wiem czy potrafię jej wybaczyć tak łatwo.

Czasem pytam siebie: czy można kochać za bardzo? Czy dając dziecku skrzydła nie ryzykujemy, że odleci za daleko? A wy — czy kiedykolwiek baliście się swoich korzeni? Czy można naprawdę zacząć nowe życie bez przeszłości?