Mój ojczym wrócił po latach i żąda mojego domu. Czy jestem mu coś winna?

— Nora, otwórz te drzwi! — głos ojczyma rozbrzmiewał na klatce schodowej, a ja stałam po drugiej stronie, z ręką zaciśniętą na klamce. Serce waliło mi jak oszalałe. Nie widziałam go od pogrzebu mamy, a teraz stał tu, jakby nic się nie wydarzyło.

— Czego chcesz? — zapytałam przez zamknięte drzwi, starając się, by mój głos nie drżał.

— Przecież wiesz. Nie mam gdzie mieszkać. Przyszedłem do ciebie, bo jesteś moją córką. Wychowywałem cię przez tyle lat! — jego głos był zdesperowany, ale wyczuwałam w nim nutę pretensji.

Zacisnęłam powieki. „Moja córka”. Nigdy tak do mnie nie mówił, gdy byłam dzieckiem. Zawsze byłam „Nora”, czasem „mała”, ale nigdy „córka”. Przypomniałam sobie te wszystkie wieczory, gdy mama próbowała nas pogodzić po kolejnej kłótni o drobiazgi — o to, że nie posprzątałam pokoju albo że za głośno słuchałam muzyki. On nigdy nie był czuły. Był surowy, czasem wręcz obojętny.

Otworzyłam drzwi tylko na tyle, by zobaczyć jego twarz. Zmarszczki pogłębiły się od czasu, gdy widziałam go ostatnio. Wyglądał na zmęczonego życiem.

— Nie mogę cię wpuścić — powiedziałam cicho. — To mój dom.

— Twój dom? — parsknął śmiechem. — Ten dom był nasz! Pracowałem na niego razem z twoją matką! Ty byłaś wtedy jeszcze dzieckiem!

— Ale to mama była właścicielką. Zostawiła go mnie w testamencie — odpowiedziałam spokojnie, choć w środku wszystko się we mnie gotowało.

— A ja? Co ze mną? Przecież cię wychowałem! Przez tyle lat dawałem ci dach nad głową! Teraz ty możesz mi pomóc!

Zatrzasnęłam drzwi. Oparłam się o nie plecami i zaczęłam płakać. Przez chwilę słyszałam jeszcze jego kroki na schodach, potem zapadła cisza.

Nie spałam tej nocy. W głowie kłębiły mi się wspomnienia: jak mama poznała Andrzeja po rozwodzie z moim ojcem biologicznym; jak próbowała stworzyć nam nową rodzinę; jak Andrzej nigdy nie zaakceptował mnie do końca. Był poprawny, ale chłodny. Po śmierci mamy zniknął z mojego życia bez słowa.

Minęły trzy tygodnie. Myślałam, że to koniec tej historii, aż pewnego dnia dostałam list polecony. Sąd Rejonowy wzywał mnie na rozprawę dotyczącą podziału majątku po mamie. Andrzej domagał się swojej części domu.

Zadzwoniłam do mojej przyjaciółki Magdy:

— Magda, on naprawdę chce mnie pozwać! Przecież mama zostawiła wszystko mnie…

— Nora, spokojnie. Musisz znaleźć prawnika. Ale… czy on naprawdę ma jakieś prawa do tego domu?

— Nie wiem… On nie był właścicielem, ale mieszkał tu przez lata…

Wróciły do mnie wszystkie rodzinne konflikty: wieczne pretensje Andrzeja o pieniądze, jego kłótnie z mamą o to, kto ile wnosi do wspólnego życia. Mama zawsze starała się być sprawiedliwa, ale to ona płaciła rachunki i dbała o dom.

Na pierwszej rozprawie Andrzej siedział naprzeciwko mnie i patrzył z wyrzutem.

— Pani sędzio — zaczął — przez dwadzieścia lat byłem mężem matki pozwanej. Wychowywałem ją jak własną córkę. Teraz zostałem bez dachu nad głową…

Mój adwokat próbował tłumaczyć, że dom był własnością mamy przed ślubem i że testament jest jasny. Ale Andrzej grał na emocjach:

— Czy to sprawiedliwe? Czy to jest wdzięczność za lata opieki?

Po rozprawie podszedł do mnie na korytarzu:

— Nora… Ja naprawdę nie mam gdzie pójść. Ty masz wszystko…

— Andrzej… — spojrzałam mu w oczy — przez tyle lat nie potrafiłeś być dla mnie ojcem. Teraz chcesz ode mnie wdzięczności?

Odwrócił się bez słowa.

W domu długo siedziałam przy stole i patrzyłam na zdjęcie mamy. Czy ona chciałaby, żebym mu pomogła? Czy powinnam być bardziej ludzka? A może mam prawo chronić swoje życie i spokój?

Kolejne tygodnie były pełne stresu i niepewności. Znajomi pytali:

— Nora, co zrobisz?

Nie wiedziałam. Z jednej strony czułam żal do Andrzeja za lata chłodu i obojętności. Z drugiej strony… czy naprawdę powinnam zostawić go bez pomocy?

Sąd ostatecznie orzekł na moją korzyść — testament był ważny, a Andrzej nie miał prawa do domu. Ale on nie odpuścił. Zaczął rozpowiadać po rodzinie i sąsiadach, że jestem niewdzięczna, że wyrzuciłam go na bruk.

Czułam się rozdarta między poczuciem winy a ulgą.

Dziś siedzę w tym samym domu i patrzę przez okno na ogród, który mama tak kochała. Wciąż słyszę w głowie słowa Andrzeja: „Wychowywałem cię przez tyle lat”.

Czy jestem złą córką? Czy naprawdę powinnam była mu pomóc tylko dlatego, że kiedyś był częścią naszej rodziny?

A może każdy ma prawo do własnego życia i spokoju? Co wy byście zrobili na moim miejscu?