Mój dom, moje zasady? Historia o tym, jak syn i synowa przejęli moje życie
— Mamo, ale przecież mówiłaś, że zawsze możemy na ciebie liczyć! — głos Michała odbijał się echem w mojej głowie jeszcze długo po tym, jak trzasnął drzwiami. Stałam w kuchni, ściskając w dłoni kubek z zimną już herbatą, i czułam, jak łzy napływają mi do oczu. Czy naprawdę powiedziałam coś złego? Czy to ja jestem problemem?
Wszystko zaczęło się niewinnie. Michał i Agata stracili pracę w Warszawie. Kryzys, zwolnienia, niepewność. Zadzwonili do mnie pewnego wieczoru — głos Michała był cichy, niemal dziecinny: „Mamo, czy możemy na jakiś czas zamieszkać u ciebie? To tylko na chwilę, obiecujemy.” Oczywiście się zgodziłam. Przecież jestem matką. Zawsze powtarzałam, że dom jest otwarty dla moich dzieci.
Pierwsze dni były nawet przyjemne. Cieszyłam się ich obecnością, gotowałam ulubione potrawy Michała, słuchałam opowieści Agaty o tym, jak ciężko znaleźć pracę w jej branży. Ale potem wszystko zaczęło się zmieniać. Najpierw drobiazgi: ktoś przestawił moje talerze na inną półkę, w łazience pojawiły się kosmetyki Agaty, a Michał zaczął przynosić do domu swoje stare graty z piwnicy. „Mamo, to tylko na chwilę, potem wszystko posprzątamy.”
Z czasem „chwila” zamieniła się w tygodnie, a tygodnie w miesiące. Zaczęłam czuć się jak gość we własnym domu. Agata urządziła sobie biuro w moim salonie — „Tu jest najlepsze światło do wideokonferencji” — a Michał przejął mój ogródek warzywny: „Zawsze chciałem spróbować uprawiać pomidory.” Nawet nie zapytał.
Najgorsze były wieczory. Kiedy wracałam zmęczona po pracy w szkole, marzyłam o chwili ciszy z książką. Tymczasem w salonie trwały głośne rozmowy przez Skype’a, śmiechy, muzyka. Próbowałam rozmawiać z Michałem:
— Synku, czy moglibyście trochę ciszej? Jestem zmęczona po pracy…
— Mamo, przecież to nasz dom teraz! Musimy jakoś żyć!
Zabolało mnie to słowo: „nasz”. Czyżby już nie był mój?
Pewnego dnia wróciłam do domu i zobaczyłam, że ktoś przemalował ściany w mojej sypialni na szaro. Agata stała na drabinie z wałkiem w ręku.
— Co ty robisz?! — krzyknęłam.
— Myślałam, że przyda się odświeżenie. Ten beż już dawno wyszedł z mody — odpowiedziała spokojnie.
Poczułam się tak, jakby ktoś wyrwał mi kawałek serca. To był pokój mojego męża, który zmarł dwa lata temu. Kolor ścian był ostatnią rzeczą, której nie zmieniłam po jego odejściu.
Wieczorem próbowałam porozmawiać z Michałem:
— Synku, to jest mój dom. Proszę was o trochę szacunku dla mojej przestrzeni.
— Mamo, przesadzasz! Próbujemy tylko pomóc ci ogarnąć ten stary dom! — odpowiedział zirytowany.
Od tej pory atmosfera była napięta. Zaczęliśmy unikać wspólnych posiłków. Agata zamykała się w salonie z laptopem, Michał wychodził na długie spacery. Ja coraz częściej płakałam po nocach.
Pewnego dnia usłyszałam ich rozmowę przez uchylone drzwi:
— Twoja matka jest niemożliwa! Nie da się tu żyć! — szeptała Agata.
— Daj spokój… Ona zawsze była taka… — odpowiedział Michał.
Zamarłam. Czy naprawdę jestem taka trudna? Czy to ja jestem winna temu chaosowi?
Zadzwoniłam do mojej siostry Ewy.
— Musisz postawić granice — powiedziała stanowczo. — To twój dom. Jeśli tego nie zrobisz teraz, nigdy nie odzyskasz spokoju.
Ale jak powiedzieć własnemu dziecku: „Wynoś się”? Przecież obiecałam mu dom na zawsze…
Następnego ranka zebrałam się na odwagę.
— Michał, Agata… musimy porozmawiać.
Usiedliśmy przy stole. Ręce mi drżały.
— Kocham was i chcę wam pomóc, ale czuję się tu obco. Potrzebuję swojej przestrzeni i spokoju. Proszę was… znajdźcie coś swojego. Pomogę wam finansowo na początek.
Zapadła cisza. Michał spuścił wzrok.
— Myślałem, że chcesz nas wyrzucić…
— Nie chcę was wyrzucać. Chcę odzyskać siebie — odpowiedziałam cicho.
Agata milczała długo, potem tylko skinęła głową.
Minęły dwa tygodnie. Znaleźli małe mieszkanie na obrzeżach miasta. Pomogłam im z przeprowadzką i nawet kupiłam nową pralkę na start. Kiedy zamknęły się za nimi drzwi, usiadłam na kanapie i rozpłakałam się ze szczęścia i ulgi.
Czasem zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy bycie dobrą matką oznacza poświęcenie siebie? A może czasem trzeba postawić granice nawet najbliższym? Co wy byście zrobili na moim miejscu?