Miłość czy rozsądek? Historia Leny z Białegostoku
— Ty, Lenka, nie trzaskaj dziobem. Najważniejsze, żeby dobrze wyjść za mąż. Przy każdym obrocie sprawy i tak będziesz na plusie — powtarzała mi ciotka Halina, kiedy tylko temat schodził na przyszłość. Siedziałyśmy wtedy w jej kuchni, pachniało drożdżowym ciastem i kawą zbożową, a ja czułam się jak w klatce.
Byłam jedynaczką, oczkiem w głowie rodziców. Mama zawsze mówiła: „Lena, nie musisz się martwić. My ci wszystko zapewnimy.” Ojciec patrzył na mnie z dumą, ale i z troską, jakby bał się, że świat mnie skrzywdzi. W Białymstoku znałam każdy kąt, każdą ulicę, ale od liceum coraz częściej czułam, że duszę się w tym mieście. Marzyłam o Warszawie — o wielkich możliwościach, anonimowości, o tym, że będę mogła być kimś więcej niż tylko „córką państwa Nowaków”.
Gdy pod koniec szkoły powiedziałam rodzicom, że chcę studiować w stolicy, mama zbladła. — Córko, mamy tu dobry uniwersytet. Po co ci ta Warszawa? Tam tylko kłopoty i obcy ludzie — przekonywała. Ojciec milczał, ale widziałam w jego oczach niepokój.
Ciotka Halina była innego zdania: — Dziewczyno, nie kombinuj. Tu masz rodzinę, tu znajdziesz porządnego chłopaka. W Warszawie to tylko się pogubisz.
Ale ja już wtedy wiedziałam, że muszę spróbować. Chciałam być niezależna, chciałam sama decydować o swoim życiu. Zdałam maturę najlepiej w klasie i dostałam się na wymarzoną socjologię na Uniwersytecie Warszawskim.
Wyjazd był dramatem. Mama płakała na dworcu, ojciec ściskał mnie tak mocno, że aż bolało. — Pisz do nas codziennie — prosiła mama. — I nie zadawaj się z byle kim — dodał ojciec.
Pierwsze miesiące w Warszawie były trudne. Wynajmowałam pokój z dwiema dziewczynami z Radomia i Lublina. Wszystko było nowe: hałas tramwajów za oknem, tłumy ludzi na przystankach, anonimowość wśród setek studentów. Czasem płakałam po nocach z tęsknoty za domem i ciepłem rodzinnej kuchni.
Ale szybko zaczęłam czuć smak wolności. Poznałam Michała na wykładzie z psychologii społecznej. Był inny niż chłopcy z Białegostoku — pewny siebie, dowcipny, miał plany na życie. Zaczęliśmy się spotykać. Było jak w filmie: spacery po Starym Mieście, rozmowy do rana, pierwsze wspólne śniadania.
Rodzicom powiedziałam o nim dopiero po kilku miesiącach. Mama była sceptyczna: — A co on robi? Skąd jest? Czy jego rodzina jest porządna? Ojciec milczał jeszcze bardziej niż zwykle.
Ciotka Halina dowiedziała się przypadkiem i od razu zaczęła swoje: — Lenka! Ty naprawdę myślisz o przyszłości? Michał to nie jest chłopak „z naszych”. Lepiej rozejrzyj się za kimś stąd.
Michał był ambitny, ale nie miał pieniędzy ani wpływowej rodziny. Pracował dorywczo w kawiarni i marzył o własnym biznesie. Rodzina uważała go za lekkoducha.
Zaczęły się konflikty. Mama dzwoniła codziennie: — Lena, wracaj do domu. Tu masz wszystko pod ręką. Po co ci te warszawskie przygody?
A ja coraz bardziej czułam się rozdarta. Z jednej strony kochałam rodzinę i nie chciałam ich zawieść. Z drugiej — wiedziałam, że jeśli wrócę do Białegostoku i wyjdę za „porządnego chłopaka”, będę nieszczęśliwa do końca życia.
Pewnego dnia przyjechałam do domu na święta. Przy stole zapadła cisza, gdy powiedziałam: — Chcę zostać w Warszawie na stałe. Chcę żyć po swojemu.
Mama rozpłakała się: — Myślisz tylko o sobie! Poświęciliśmy ci wszystko! Ojciec wyszedł z pokoju bez słowa.
Ciotka Halina spojrzała na mnie z pogardą: — Zobaczysz jeszcze, jak to się skończy.
Wróciłam do Warszawy z ciężkim sercem. Michał próbował mnie pocieszyć: — Lena, musisz żyć dla siebie, nie dla innych.
Ale presja była ogromna. Rodzina przestała dzwonić tak często. Czułam się winna i samotna.
Po roku Michał dostał propozycję pracy za granicą. Chciał, żebym pojechała z nim do Berlina. To był kolejny cios dla mojej rodziny.
— Najpierw Warszawa, teraz Niemcy? — krzyczała mama przez telefon. — Już cię całkiem straciliśmy!
Zdecydowałam się zostać w Warszawie sama. Michał wyjechał, a ja zostałam z pustką i żalem.
Minęły dwa lata. Skończyłam studia, znalazłam pracę w fundacji pomagającej kobietom w trudnych sytuacjach życiowych. Powoli odbudowałam relacje z rodzicami — choć nigdy już nie były takie jak dawniej.
Czasem zastanawiam się: czy warto było tyle ryzykować dla własnych marzeń? Czy można być szczęśliwym bez akceptacji najbliższych? A może każda kobieta musi kiedyś wybrać między miłością do siebie a lojalnością wobec rodziny?
Może wy też mieliście podobne dylematy? Jak wybraliście swoją drogę?