Między tęsknotą a niechęcią: Wakacje u teściowej w Częstochowie
– Znowu jedziemy do twojej matki? – wysyczałam przez zaciśnięte zęby, patrząc na Piotra, który nerwowo pakował walizki do bagażnika.
Nie odpowiedział od razu. Widziałam, jak jego ramiona napinają się pod koszulą, jakby każde moje słowo wbijało mu się w plecy. W powietrzu wisiała cisza, gęsta i lepka, jak upał, który od rana rozlewał się po naszym mieszkaniu na warszawskim Ursynowie.
– Ola, to tylko kilka dni. Mama się stara…
Przerwałam mu gestem. „Stara się” – powtarzałam w myślach z goryczą. Zawsze to samo. Od dziesięciu lat słyszę, że się stara. A ja od dziesięciu lat czuję się w jej domu jak intruz, jak ktoś, kto nie pasuje do tej rodziny.
Wsiadłam do samochodu bez słowa. Piotr jeszcze przez chwilę stał przy bagażniku, jakby miał nadzieję, że zmienię zdanie. Ale ja już podjęłam decyzję – pojadę, choćby tylko po to, by nie dać jej satysfakcji.
Droga do Częstochowy dłużyła się niemiłosiernie. Dzieci – Zosia i Michał – kłóciły się o tablet, a ja patrzyłam przez okno na mijane pola i myślałam o tym, jak bardzo nie chcę tam być. Próbowałam sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz czułam się swobodnie w obecności teściowej. Może wtedy, gdy jeszcze byłam „tą nową”, zanim zaczęła mnie oceniać spojrzeniem i szeptać coś do Piotra w kuchni.
Gdy wjechaliśmy na osiedle z wielkiej płyty, poczułam znajome ukłucie w żołądku. Blok teściowej wyglądał tak samo jak zawsze – szary, z odpadającym tynkiem i zapachem gotowanej kapusty na klatce schodowej. Zosia wbiegła pierwsza na górę, Michał wlókł się za nią z miną męczennika.
Teściowa otworzyła drzwi zanim zdążyliśmy zapukać.
– No nareszcie! – zawołała teatralnie, przytulając dzieci i rzucając mi krótkie spojrzenie. – Ola, schudłaś? Wyglądasz… inaczej.
Zignorowałam jej ton i uśmiechnęłam się sztucznie. Piotr rzucił mi ostrzegawcze spojrzenie.
– Mamo, gdzie możemy zostawić rzeczy?
– W pokoju gościnnym, jak zawsze. Ale najpierw chodźcie na obiad, bo już stygnie.
W kuchni pachniało rosołem i smażonym schabowym. Dzieci rzuciły się na jedzenie, a ja usiadłam naprzeciwko teściowej. Przez chwilę milczałyśmy, słuchając tylko stukotu sztućców.
– Ola, słyszałam, że dostałaś awans – zaczęła nagle teściowa, patrząc mi prosto w oczy.
– Tak… – odpowiedziałam ostrożnie.
– No proszę… A dzieci kto odbiera ze szkoły? – Jej głos był miękki jak aksamit, ale czułam w nim ukrytą szpilkę.
Piotr chrząknął nerwowo.
– Mamo…
– Nic nie mówię! Po prostu pytam – wzruszyła ramionami teściowa i spojrzała na mnie wyczekująco.
Zacisnęłam dłonie na kolanach pod stołem. Wiedziałam, że to dopiero początek.
Wieczorem siedziałam na balkonie z kubkiem herbaty i patrzyłam na rozświetlone okna sąsiadów. Z mieszkania dochodziły odgłosy telewizora i śmiech dzieci. Piotr wyszedł do mnie po cichu.
– Ola… Przepraszam za mamę. Ona po prostu taka jest.
– Wiem – odpowiedziałam cicho. – Ale czasem mam wrażenie, że nigdy nie będę dla niej wystarczająco dobra.
Piotr objął mnie ramieniem. Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu.
Następnego dnia teściowa zaproponowała wspólne wyjście na Jasną Górę. Zgodziłam się niechętnie – wiedziałam, że dla niej to ważne. Szliśmy przez tłum pielgrzymów, a ona opowiadała dzieciom o cudach i łaskach Matki Boskiej Częstochowskiej. Czułam się obco w tym tłumie ludzi pełnych wiary i nadziei.
Po powrocie do mieszkania atmosfera zgęstniała jeszcze bardziej. Teściowa zaczęła narzekać na bałagan w pokoju dzieci:
– U mnie zawsze był porządek! Za moich czasów dzieci wiedziały, co to dyscyplina…
Zosia spojrzała na mnie z niepokojem. Michał schował się za moimi plecami.
– Mamo, daj spokój – powiedział Piotr zmęczonym głosem.
– Ja tylko mówię! – obruszyła się teściowa. – Ola jest ciągle zajęta pracą, to kto ma ich wychować?
Poczułam, jak coś we mnie pęka.
– Może wystarczy już tych uwag? Robię co mogę! – wybuchłam nagle.
Zapadła cisza. Teściowa spojrzała na mnie zaskoczona, Piotr spuścił wzrok.
Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. W głowie krążyły mi jej słowa: „kto ma ich wychować?”. Czy naprawdę jestem tak złą matką? Czy moje wybory są błędne?
Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z teściową. Weszłam do kuchni, gdzie siedziała przy stole z filiżanką kawy.
– Mogę? – zapytałam cicho.
Skinęła głową.
– Chciałam porozmawiać… O nas. O tym wszystkim.
Spojrzała na mnie uważnie.
– Wiem, że nie jestem taką synową, jakiej pani chciała… Ale naprawdę staram się być dobrą żoną i matką. Może nie zawsze robię wszystko tak jak pani by chciała, ale…
Przerwała mi gestem.
– Olu… Ja też nie jestem idealna. Może za bardzo się wtrącam… Ale boję się o Piotra i dzieci. Chcę dla nich dobrze.
Poczułam łzy pod powiekami.
– Ja też chcę dla nich dobrze…
Przez chwilę siedziałyśmy w milczeniu. Po raz pierwszy od lat poczułam, że coś się zmienia.
Reszta pobytu minęła spokojniej. Teściowa przestała komentować każdy mój ruch, a ja starałam się nie brać wszystkiego do siebie. Wieczorami rozmawiałyśmy przy herbacie o drobiazgach: o przepisach na ciasto drożdżowe, o dawnych czasach w Częstochowie, o dzieciach.
Kiedy wracaliśmy do Warszawy, teściowa przytuliła mnie mocno na pożegnanie.
– Dziękuję ci za wszystko…
W samochodzie Piotr uśmiechnął się do mnie z ulgą.
– Może następnym razem będzie łatwiej?
Patrzyłam przez okno na oddalający się blok i myślałam o tym wszystkim, co wydarzyło się przez te kilka dni. Czy naprawdę można zbudować mosty tam, gdzie tyle lat narastał mur niezrozumienia? Czy wystarczy odrobina szczerości i odwagi?
A może czasem trzeba po prostu zrobić pierwszy krok… Co wy o tym myślicie?