Między psami a wnukami: historia jednej babci i rodzinnych konfliktów
— Naprawdę, mamo? Znowu kupiłaś tym psom łososia? — głos Agnieszki przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stała w progu z rękami skrzyżowanymi na piersi, a jej oczy błyszczały gniewem. — A dzieci od tygodnia nie widziały świeżych owoców!
Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Znowu. Znowu ta sama rozmowa. Spojrzałam na moją sunię, Lunę, która leżała pod stołem i merdała ogonem, nieświadoma ludzkich dramatów. — Agnieszko, przecież… — zaczęłam cicho, ale ona już weszła do kuchni i zaczęła przeglądać lodówkę.
— Tu są tylko jakieś resztki dla psów! — rzuciła z wyrzutem. — A dzieci? Myślisz czasem o nich?
Chciałam powiedzieć, że przecież to nie moja wina, że ich rodzice nie kupują owoców. Że ja też mam ograniczony budżet, a psy są moją rodziną tak samo jak wnuki. Ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Zamiast tego spojrzałam na mojego syna, Piotra, który stał za żoną i patrzył na mnie z zakłopotaniem.
— Mamo, może… może mogłabyś czasem kupić coś dla dzieci? — zaproponował nieśmiało.
Zrobiło mi się przykro. Przecież zawsze starałam się pomagać. Odkąd przeszłam na emeryturę i zostałam sama w domu po śmierci męża, psy były moim całym światem. To one dawały mi powód, by rano wstać z łóżka. Ale czy to znaczyło, że zaniedbywałam wnuki?
— Piotrze, przecież zawsze możecie poprosić mnie o pomoc — powiedziałam cicho. — Ale wy nigdy nie mówicie wprost, tylko potem słyszę takie rzeczy od Agnieszki…
Agnieszka prychnęła i zaczęła wyciągać z torby jakieś stare jabłka. — Bo to powinno być oczywiste! — rzuciła. — Wszyscy widzą, jak rozpieszczasz te psy. Kupujesz im lepsze jedzenie niż nasze dzieci dostają w domu!
Poczułam łzy pod powiekami. Przecież nie chciałam nikogo skrzywdzić. Przez chwilę miałam ochotę wykrzyczeć jej w twarz wszystko: jak bardzo tęsknię za bliskością rodziny, jak bardzo boję się samotności, jak bardzo te psy są dla mnie ważne… Ale wiedziałam, że to tylko pogorszy sprawę.
— Może… może moglibyśmy ustalić jakiś plan? — zaproponowałam drżącym głosem. — Ja mogę kupować owoce dla dzieci raz w tygodniu, a wy… może czasem zabierzecie psy na spacer? One też potrzebują ruchu.
Piotr spojrzał na mnie z wdzięcznością, ale Agnieszka tylko wzruszyła ramionami.
— To nie rozwiązuje problemu — powiedziała chłodno. — Problem jest taki, że twoje priorytety są pomylone.
Wyszła z kuchni trzaskając drzwiami. Piotr podszedł do mnie i ścisnął moją dłoń.
— Przepraszam, mamo. Ona jest ostatnio bardzo spięta… W pracy mają redukcje etatów, a dzieci ciągle chorują. Ja wiem, że chcesz dobrze.
Pokiwałam głową i poczułam ulgę, że chociaż on mnie rozumie. Ale w sercu czułam żal i bezsilność. Czy naprawdę byłam taka złą babcią? Czy miłość do zwierząt mogła być powodem do wstydu?
Wieczorem siedziałam przy oknie z kubkiem herbaty i patrzyłam na bawiące się psy w ogrodzie. Wspominałam czasy, gdy dom był pełen ludzi — śmiechu dzieci, rozmów przy stole… Teraz zostały tylko wspomnienia i cicha obecność zwierząt.
Następnego dnia postanowiłam zrobić coś inaczej. Poszłam do sklepu i kupiłam kilogramy jabłek, gruszek i bananów. Kiedy wnuki przyszły po szkole, czekała na nich miska pełna świeżych owoców.
— Babciu! — zawołała Zosia z uśmiechem. — Mogę banana?
— Oczywiście, kochanie — odpowiedziałam i poczułam ciepło w sercu.
Wieczorem zadzwonił Piotr.
— Mamo… dziękujemy za owoce. Dzieci były zachwycone.
— Cieszę się — odpowiedziałam cicho.
Ale wiedziałam, że to nie koniec problemów. Agnieszka nadal patrzyła na mnie z chłodem i nieufnością. Czułam się rozdarta między lojalnością wobec własnych potrzeb a oczekiwaniami rodziny.
Czasem zastanawiam się: czy można kochać psy tak samo mocno jak wnuki? Czy to źle, że szukam w nich pocieszenia? A może po prostu każdy z nas ma swoje sposoby na samotność i lęk przed odrzuceniem?
Może powinnam była wcześniej porozmawiać z Agnieszką szczerze o tym, co czuję? Może ona też potrzebuje wsparcia bardziej niż myślę? Czy naprawdę jestem egoistką… czy po prostu człowiekiem szukającym bliskości?