Między prawem a sercem: Opowieść o jednym listopadowym wieczorze
– Mamo, co teraz zrobimy? – szeptała Zosia, ściskając moją dłoń tak mocno, że aż zbielały jej knykcie.
Stałyśmy w dusznym, jasno oświetlonym magazynie Biedronki, otoczone przez ludzi, którzy patrzyli na nas z mieszaniną ciekawości i pogardy. Przed nami stał ochroniarz – pan Marek, którego znałam z widzenia – i policjant. Policjant miał na imię Andrzej. Wiem, bo przedstawił się, zanim zapytał: – Czy mogę zobaczyć pani dowód?
W głowie miałam tylko jedno: „Nie płacz. Nie płacz przy dzieciach.” Ale łzy już napływały mi do oczu. Zosia i Kuba patrzyli na mnie z przerażeniem. W torbie miałam kilka paczek makaronu, puszkę groszku, najtańszą kiełbasę i małą czekoladę. Wszystko to miało wystarczyć na naszą kolację wigilijną. Nie miałam pieniędzy. Od dwóch tygodni nie dostałam wypłaty z pracy w szwalni. Mąż… mąż odszedł w sierpniu, zostawiając nas z długami i pustą lodówką.
– Proszę pani – odezwał się Andrzej łagodnie – czy rozumie pani, że to poważna sprawa?
Zamiast odpowiedzieć, spuściłam głowę. Czułam się jak najgorszy człowiek na świecie. Zosia zaczęła cicho szlochać.
– Mamo, przepraszam… To ja powiedziałam, żebyśmy wzięły tę czekoladę…
– Ciii, kochanie – przytuliłam ją mocno. – To nie twoja wina.
Ochroniarz chrząknął nerwowo. – Panie władzo, ja rozumiem, ale przecież nie możemy pozwolić na takie rzeczy. Każdy by wtedy kradł.
Andrzej spojrzał na niego uważnie. – Panie Marku, proszę dać mi chwilę z panią Anną.
Odeszliśmy kilka kroków na bok. Andrzej mówił cicho:
– Pani Anno… Rozumiem, że jest ciężko. Ale muszę coś zrobić. Proszę mi powiedzieć szczerze: czy to pierwszy raz?
Pokręciłam głową. – Tak… pierwszy raz. Przysięgam.
Zawahał się przez chwilę, po czym westchnął i spojrzał mi prosto w oczy.
– Ma pani dzieci. Widzę, że nie jest pani złym człowiekiem. Ale muszę sporządzić notatkę służbową. Proszę tu poczekać.
Wrócił do ochroniarza i zaczęli szeptać między sobą. Zosia tuliła się do mnie, a Kuba stał nieruchomo jak posąg.
Wtedy przypomniałam sobie ostatnią rozmowę z mamą:
– Anka, nie możesz tak żyć! Zadzwoń do ojca, poproś o pomoc!
Ale ja byłam uparta. Ojciec nigdy mnie nie szanował. Po śmierci brata obwiniał mnie o wszystko – nawet o to, że nie skończyłam studiów.
Nagle Andrzej wrócił i powiedział:
– Proszę za mną.
Myślałam, że zabierze mnie na komisariat. Ale on poprowadził nas do kasy.
– Proszę wyjąć wszystko z torby i położyć na taśmie.
Zrobiłam to drżącymi rękami. Andrzej wyjął portfel i zapłacił za nasze zakupy.
– Proszę zabrać dzieci do domu i niech pani więcej tego nie robi. Dobrze?
Nie mogłam uwierzyć w to, co się dzieje.
– Dlaczego pan to robi? – zapytałam przez łzy.
Spojrzał na mnie poważnie:
– Bo każdy może kiedyś upaść. Ale nie każdy ma szansę się podnieść.
Wyszliśmy ze sklepu w milczeniu. Dzieci były oszołomione. W domu Zosia zapytała:
– Mamo… czy pan policjant jest naszym aniołem?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
Wieczorem zadzwoniła mama:
– Anka… słyszałam od sąsiadki, co się stało. Dlaczego mi nie powiedziałaś?
Zacisnęłam powieki.
– Wstydziłam się…
Mama westchnęła ciężko:
– Jesteś moją córką. Zawsze możesz na mnie liczyć.
Tego wieczoru długo siedziałam przy oknie, patrząc na ciemne podwórko. Przypomniałam sobie dzieciństwo – zapach pierników u babci, śmiech brata, ciepło rodzinnych świąt. Teraz wszystko wydawało się tak odległe.
Następnego dnia poszłam do pracy wcześniej niż zwykle. Szefowa patrzyła na mnie chłodno:
– Pani Aniu… wiem o wszystkim. Ale proszę się nie martwić – zaliczkę dostanie pani dziś po południu.
Chciałam podziękować, ale głos ugrzązł mi w gardle.
Po południu zadzwonił dzwonek do drzwi. Otworzyłam – stał Andrzej z reklamówką pełną jedzenia.
– Pomyślałem… może się przyda – powiedział nieśmiało.
Nie wiedziałam już, czy płakać ze szczęścia czy ze wstydu.
Wieczorem usiedliśmy wszyscy przy stole – ja, dzieci i mama, która przyszła z własnym sernikiem.
Zosia spojrzała na mnie poważnie:
– Mamo… czy teraz będzie już dobrze?
Objęłam ją mocno.
Nie wiem, czy będzie dobrze. Ale wiem jedno: czasem jeden dobry gest może zmienić wszystko.
Czy naprawdę musimy upaść na samo dno, żeby ktoś podał nam rękę? A może wystarczy czasem po prostu zapytać: „Jak mogę ci pomóc?”