Między Pralką a Sercem: Historia Michała z Warszawy

— Michał, ty naprawdę myślisz, że pralka cię przytuli? — głos mojej matki odbił się echem w ciasnej kuchni na warszawskim Mokotowie. Stała oparta o framugę drzwi, z rękami skrzyżowanymi na piersi, a ja patrzyłem na nią z irytacją, ściskając w dłoni instrukcję obsługi nowego robota kuchennego.

— Mamo, nie zaczynaj. To nie o to chodzi. Po prostu… — urwałem, bo sam nie wiedziałem, jak dokończyć. Czy naprawdę chodziło tylko o wygodę? Czy może o coś więcej?

Zawsze byłem tym „technicznym” w rodzinie. Gdy inni chłopcy grali w piłkę na podwórku, ja rozkręcałem stare radia i próbowałem naprawić odkurzacz. Ojciec powtarzał: „Michał, życie to nie schemat elektryczny. Tu nie wszystko da się naprawić śrubokrętem.” Ale ja wierzyłem, że jeśli tylko będę miał odpowiednie narzędzia, poradzę sobie ze wszystkim.

Kiedy wyprowadziłem się na swoje, postanowiłem urządzić mieszkanie tak, by wszystko działało samo. Zmywarka, pralka z Wi-Fi, ekspres do kawy sterowany aplikacją. Nawet zasłony otwierały się automatycznie o siódmej rano. Byłem dumny z tej samowystarczalności.

Ale wtedy przyszła pandemia. Zamknięty w czterech ścianach, z maszynami, które bez słowa wykonywały polecenia. Początkowo czułem się jak król własnego królestwa. Nikt mi nie przeszkadzał, nikt nie narzekał na rozrzucone skarpetki czy brudne naczynia. Wszystko było pod kontrolą.

Aż pewnego wieczoru, kiedy wróciłem z pracy (a raczej zamknąłem laptopa po kolejnej wideokonferencji), usiadłem przy stole i poczułem… pustkę. Zmywarka cicho szumiała, robot odkurzał podłogę, a ja patrzyłem na puste krzesło naprzeciwko siebie.

Wtedy zadzwoniła Ola — moja młodsza siostra.

— Michał, mama płakała dziś przez ciebie — powiedziała bez ogródek. — Nie możesz tak po prostu wyłączyć ludzi ze swojego życia.

— Przesadzasz — burknąłem. — Przecież dzwonię do was co tydzień.

— Ale nie słuchasz. Nie pytasz, co u nas. Nawet nie wiesz, że tata miał operację dwa tygodnie temu.

Zatkało mnie. Jak to? Przecież tata zawsze był okazem zdrowia…

— Dlaczego mi nie powiedzieliście?

— Bo nie odbierasz telefonów! — Ola niemal krzyczała do słuchawki. — Jesteś jak ten twój pieprzony robot kuchenny: robisz swoje i masz nas gdzieś.

Rozłączyła się. Siedziałem długo w ciszy, wsłuchując się w mechaniczne dźwięki mieszkania. Po raz pierwszy poczułem się naprawdę samotny.

Następnego dnia pojechałem do rodziców. Mama otworzyła drzwi i spojrzała na mnie z wyrzutem.

— W końcu sobie przypomniałeś, że masz rodzinę?

Nie wiedziałem, co powiedzieć. Tata leżał na kanapie, blady i zmęczony. Usiadłem obok niego.

— Przepraszam, tato…

Machnął ręką.

— Michał, życie to nie jest tylko wygoda. Pamiętasz, jak byłeś mały i bałeś się burzy? Nie chciałeś wtedy żadnej zabawki ani bajki w telewizji. Chciałeś tylko, żebym cię przytulił.

Poczułem gulę w gardle. Przez lata próbowałem udowodnić sobie i innym, że mogę być samowystarczalny. Że nie potrzebuję nikogo.

Zostałem u rodziców na noc. Rano mama zrobiła mi jajecznicę — taką jak zawsze lubiłem. Siedzieliśmy razem przy stole i rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym: o sąsiadach, o polityce, o pogodzie.

Wróciłem do siebie z dziwnym uczuciem w środku. Moje mieszkanie wydawało się jeszcze bardziej puste niż zwykle. Nawet ekspres do kawy wydał mi się zimny i obcy.

Tydzień później spotkałem się z Anią — koleżanką ze studiów. Zawsze była duszą towarzystwa, a ja… no cóż, raczej zamkniętym w sobie introwertykiem.

— Michał, co u ciebie? — zapytała z uśmiechem.

— Wiesz… chyba za bardzo uwierzyłem w technologię — przyznałem niechętnie.

Zaśmiała się cicho.

— Technologia jest fajna, ale nie zastąpi rozmowy przy herbacie ani wspólnego śmiania się z głupot.

Zaproponowała spacer po Łazienkach. Rozmawialiśmy godzinami: o pracy, o marzeniach z dzieciństwa, o tym, jak bardzo brakuje nam zwykłych spotkań bez pośpiechu i ekranów.

Po tym dniu zacząłem inaczej patrzeć na swoje życie. Oczywiście nie wyrzuciłem wszystkich sprzętów — nadal lubię wygodę i porządek. Ale coraz częściej zapraszam ludzi do siebie: Olę z mężem i dziećmi, Anię na kolację, rodziców na niedzielny obiad.

Czasem łapię się na tym, że zamiast uruchomić robota kuchennego, wolę razem z kimś obierać ziemniaki i rozmawiać o głupotach. Bo żadna maszyna nie zastąpi ciepła drugiego człowieka.

Dziś wiem jedno: można mieć najnowocześniejsze urządzenia i nadal być najbardziej samotnym człowiekiem na świecie.

Czy naprawdę chcemy żyć w świecie bez dotyku, bez rozmowy twarzą w twarz? Czy wygoda jest ważniejsza od bliskości? Może warto czasem wyłączyć wszystko i po prostu być razem?