Między pokoleniami: Ostatni spacer Anieli
– Babciu, mama mówi, że trzeba cię umieścić w domu opieki – usłyszałam przez uchylone drzwi kuchni, gdy wróciłam z zakupów. Zamarłam. To był głos mojej wnuczki, Julki. Słowa te rozbrzmiały w mojej głowie jak echo, które nie chciało ucichnąć. Stałam przez chwilę w korytarzu, ściskając torbę z chlebem i jabłkami, czując jak serce wali mi w piersi.
Nie chciałam podsłuchiwać, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa. – Ale mamo, babcia przecież dopiero co dostała swoje mieszkanie! – protestowała Julka. – Wiem, kochanie, ale ona już sobie nie radzi. Zapomina o lekach, ostatnio prawie spaliła kuchnię… – głos mojej córki, Magdy, był zmęczony i pełen troski. – To nie jest łatwa decyzja.
Oparłam się o ścianę. Przed oczami stanęły mi obrazy z przeszłości: jak prowadziłam Magdę za rękę do przedszkola, jak piekłyśmy razem szarlotkę na święta, jak tuliłam ją do snu po koszmarze. Czy naprawdę stałam się dla nich ciężarem?
Tego dnia miałam odebrać Julkę ze szkoły. Mazury ulicami małego miasteczka niedaleko Olsztyna były dziś wyjątkowo ciche. Słońce odbijało się w kałużach po nocnym deszczu. Moje obcasy stukały głośno o chodnik, przypominając mi o dawnych latach młodości, gdy życie było jedną wielką melodią. Dziś miał być mój dzień – wreszcie stałam się właścicielką własnego mieszkania. Jasne, przestronne, jednopokojowe w nowym bloku na obrzeżach miasta. Miało być moim azylem na stare lata.
Julka wybiegła ze szkoły z uśmiechem na twarzy. – Babciu! – rzuciła mi się na szyję. – Dostałaś już klucze? – Tak, kochanie – odpowiedziałam, starając się ukryć drżenie głosu. – Chcesz zobaczyć?
Szłyśmy razem przez park, rozmawiając o jej ulubionych książkach i planach na weekend. Próbowałam cieszyć się tą chwilą, ale myśli ciągle wracały do rozmowy podsłuchanej rano. Czy naprawdę nie radzę sobie już sama? Czy jestem zagrożeniem dla siebie i innych?
W nowym mieszkaniu wszystko pachniało świeżością. Julka zachwycała się widokiem z okna na jezioro i nowymi meblami. – Babciu, tu jest pięknie! – powiedziała z zachwytem. Uśmiechnęłam się smutno. – Chciałabym tu zostać na zawsze.
Wieczorem przyszła Magda z mężem, Piotrem. Atmosfera była napięta od samego początku. Magda zaczęła ostrożnie: – Mamo, musimy porozmawiać… Wiem, że to dla ciebie trudne, ale martwimy się o ciebie. Ostatnio często zapominasz o ważnych rzeczach. Boimy się, że coś ci się stanie.
– Ale przecież mam swoje mieszkanie! – przerwałam jej z rozpaczą w głosie. – To moje miejsce na ziemi! Nie chcę do żadnego domu opieki!
Piotr próbował łagodzić sytuację: – Anielo, to nie tak… Chcemy tylko twojego bezpieczeństwa. W domu opieki będziesz miała opiekę przez całą dobę.
Poczułam się jak dziecko, które ktoś chce oddać obcym ludziom. Czy naprawdę nie zasłużyłam na to, by spędzić ostatnie lata wśród bliskich? Czy moje błędy przekreśliły wszystko?
Noc była bezsenna. Leżałam na nowym łóżku i patrzyłam w sufit. Słyszałam ciche szlochy Julki zza ściany – pewnie podsłuchała naszą rozmowę i bała się o mnie tak samo jak ja o nią.
Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Magdą szczerze, bez łez i pretensji. Spotkałyśmy się w kuchni przy herbacie.
– Magdo… Wiem, że się martwisz. Ale ja naprawdę chcę tu zostać. To moje miejsce. Potrzebuję trochę pomocy, ale nie chcę być zamknięta wśród obcych ludzi.
Magda spuściła wzrok.
– Mamo… Ja też nie chcę cię oddawać do domu opieki. Ale boję się… Pracuję całymi dniami, Piotr też… Nie możemy być przy tobie cały czas.
– Może spróbujemy inaczej? Może ktoś mógłby przychodzić do mnie codziennie? Pomóc z zakupami, lekami… Ja naprawdę postaram się bardziej uważać.
Przez chwilę milczałyśmy obie.
– Dobrze – powiedziała w końcu Magda cicho. – Spróbujemy tak.
Uśmiechnęłam się przez łzy.
Kilka tygodni później życie zaczęło wracać do normy. Codziennie odwiedzała mnie pani Zosia z opieki społecznej – pomagała mi z lekami i gotowaniem. Julka wpadała po szkole na herbatę i opowiadała o swoich przygodach. Magda częściej dzwoniła i pytała, czy czegoś nie potrzebuję.
Ale lęk pozostał gdzieś głęboko we mnie. Strach przed samotnością i byciem ciężarem dla najbliższych nie znika tak łatwo.
Czasem patrzę przez okno na jezioro i zastanawiam się: czy starość zawsze musi oznaczać utratę godności? Czy naprawdę nie można być potrzebnym do końca swoich dni?
Może ktoś z was zna odpowiedź?