Między młotem a kowadłem: Moja walka o własny dom w cieniu teściowej

— Znowu nie poukładałaś talerzy po mojemu, Magda! — głos pani Haliny rozległ się w kuchni ostrzej niż dźwięk tłuczonego szkła. Stałam z ręką zawieszoną nad szafką, czując jak palce drżą mi ze złości i bezsilności. Piotr, mój mąż, siedział przy stole z nosem w telefonie, udając, że nie słyszy. W tym momencie poczułam się jak intruz we własnym życiu.

Nie tak wyobrażałam sobie początek naszego małżeństwa. Kiedy Piotr oświadczył mi się na ławce w parku Skaryszewskim, byłam pewna, że razem pokonamy wszystko. Ale rzeczywistość szybko zweryfikowała moje marzenia. Nie mieliśmy pieniędzy na wynajem mieszkania w Warszawie, a Piotr pracował jako kierowca autobusu miejskiego. Ja dopiero zaczynałam jako nauczycielka polskiego na zastępstwie. Pani Halina — wdowa od kilku lat — zaproponowała nam pokój u siebie na Pradze. „Po co macie płacić obcym? U mnie zawsze będziecie mieli ciepło i obiad na stole,” mówiła z uśmiechem. Wtedy wydawało mi się to wybawieniem.

Już pierwszego wieczoru zrozumiałam, że nie będzie łatwo. Pani Halina decydowała o wszystkim: co jemy, kiedy jemy, nawet gdzie siedzimy przy stole. „Magda, ty usiądź tu, bliżej okna. Piotrek zawsze siada przy drzwiach.” Nie miałam siły protestować.

Najgorsze były drobiazgi. Moje ulubione kubki znikały z półki, zastępowane przez stare filiżanki z różami. Pościel, którą dostałam od mamy na ślub, została upchnięta na dno szafy. Za każdym razem, gdy próbowałam coś zmienić w pokoju, pani Halina przywracała wszystko do stanu „jak powinno być”.

Pewnego wieczoru, gdy zmywałam naczynia po kolacji, poczułam jej wzrok na plecach. — Magda, Piotrek lubi rosół dobrze posolony przed podaniem. Tak go nauczyłam — powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu. Łzy napłynęły mi do oczu. Czy naprawdę wszystko robię źle?

Piotr był między młotem a kowadłem. — Wiesz, jaka jest mama… Chce dobrze — szeptał mi do ucha w łóżku, gdy leżeliśmy do siebie plecami. — Ale Piotr, ja już nie mogę! Czuję się jak dziecko pod ciągłą kontrolą!

Z czasem napięcie rosło. Pewnego dnia wróciłam zmęczona po pracy i zastałam panią Halinę przestawiającą meble w naszym pokoju. — Tylko trochę przesunęłam szafę, lepiej wam będzie — powiedziała radośnie. Nie wytrzymałam.

— To jest NASZ pokój! — krzyknęłam pierwszy raz od początku mieszkania pod jej dachem.

Piotr wbiegł z kuchni.

— Co się dzieje?

— Twoja mama ciągle wchodzi do naszego pokoju bez pytania! Czy nie mamy prawa do odrobiny prywatności?

Pani Halina obraziła się i trzasnęła drzwiami swojego pokoju. Piotr spojrzał na mnie z bólem i poczuciem winy w oczach.

— Magda… spróbuj ją zrozumieć… Jest sama odkąd tata umarł…

— A ja? Ja nie jestem sama? Nie mam prawa do własnego spokoju?

Tej nocy nie zmrużyłam oka. Myślałam o wszystkim, co zostawiłam za sobą przeprowadzając się do Warszawy dla Piotra — rodzinę w Lublinie, przyjaciółki z liceum, zapach ciasta drożdżowego pieczonego przez babcię… Teraz byłam tylko synową, która nie umie poukładać talerzy.

Następne dni były lodowate. Pani Halina rozmawiała ze mną tylko wtedy, gdy musiała. Piotr stawał się coraz bardziej nerwowy. Zaczęliśmy się oddalać.

Któregoś popołudnia usiadłam na ławce przed blokiem i rozpłakałam się jak dziecko. Podeszła do mnie sąsiadka, pani Teresa.

— Magda, kochanie… Widzę cię codziennie… Wiem, jak to jest. Ja też mieszkałam z teściową przez pięć lat po ślubie. Musisz postawić sprawę jasno przed Piotrem. Inaczej stracisz siebie.

Jej słowa dźwięczały mi w głowie całą noc. Rano podjęłam decyzję.

— Piotrze, albo znajdziemy własne mieszkanie, albo wracam do rodziców. Dłużej tak nie wytrzymam.

Patrzył na mnie długo w milczeniu.

— Wiesz, że nas nie stać…

— Znajdę drugą pracę! Chcę tylko mieć swój spokój!

Po tej rozmowie coś się zmieniło. Piotr zaczął szukać dodatkowych kursów i fuch jako kierowca na weselach i pogrzebach. Ja zaczęłam udzielać korepetycji dzieciom sąsiadów i dorabiać wieczorami w sklepie spożywczym na rogu. Każdą złotówkę odkładaliśmy.

Pani Halina była urażona i coraz częściej powtarzała: — Zobaczycie jeszcze, jak ciężko jest prowadzić dom samemu! Ale nie poddawałam się.

Po ośmiu miesiącach udało nam się wynająć małą kawalerkę na Bródnie. Gdy pakowaliśmy rzeczy, pani Halina zamknęła się w swoim pokoju i nawet nie wyszła się pożegnać. Pożegnanie było chłodne i bolesne.

Pierwsza noc we własnym mieszkaniu była dziwnie cicha. Siedzieliśmy na podłodze przy kubkach herbaty — bez stołu, bez kanapy — ale pierwszy raz od dawna czułam spokój.

Dziś mija już cztery lata od tamtej przeprowadzki. Nadal liczymy każdy grosz i często jemy makaron z sosem pomidorowym zamiast schabowego. Ale mamy siebie i własny kąt.

Czasem boli mnie, gdy widzę jak Piotr oddalił się od matki — rzadziej dzwonią, rzadziej się widują — ale wiem, że nie mieliśmy wyboru.

Czy można być jednocześnie dobrym synem i dobrym mężem? Gdzie kończy się obowiązek wobec rodziców, a zaczyna odpowiedzialność za własną rodzinę? Jak wy to widzicie?