Między młotem a kowadłem: Kiedy mąż nie potrafi powiedzieć matce, że nie możemy mieć dzieci
– Iwona, a kiedy w końcu nam powiecie, że jestem w ciąży? – głos teściowej przebił się przez gwar rozmów przy stole, jakby ktoś nagle zaciągnął hamulec ręczny w rozpędzonym samochodzie. Sztućce zastygły w dłoniach, a ja poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Marek, mój mąż, spuścił wzrok i zaczął nerwowo przesuwać ziemniaki po talerzu. Wszyscy patrzyli na mnie.
To nie był pierwszy raz. Od pięciu lat każde rodzinne spotkanie wyglądało podobnie. Najpierw niewinne pytania, potem docinki – czasem żartobliwe, czasem podszyte goryczą. „A może już czas na wnuka?”, „Wszyscy w waszym wieku już mają dzieci!”, „Co wy tam kombinujecie?”. Za każdym razem czułam się coraz mniejsza, coraz bardziej przezroczysta.
Marek nigdy nie reagował. Po prostu milczał, czasem próbował zmienić temat. Po powrocie do domu tłumaczył: – Wiesz, mama już taka jest. Nie chce jej sprawiać przykrości. Może jeszcze się uda? – mówił, choć oboje wiedzieliśmy, że po trzech latach leczenia i dziesiątkach badań szanse są bliskie zeru.
Pamiętam dzień, kiedy lekarz powiedział nam prawdę. Siedzieliśmy w sterylnym gabinecie, a on patrzył na nas z wyrozumiałością i współczuciem. – Przykro mi, pani Iwono. Z medycznego punktu widzenia nie ma już możliwości… – urwał, jakby bał się dokończyć zdanie. Wyszliśmy wtedy na ulicę i przez długi czas szliśmy w milczeniu. Marek ściskał moją dłoń tak mocno, że aż bolało.
Od tamtej pory żyliśmy w zawieszeniu. Ja – z poczuciem winy i żalu do własnego ciała. On – z narastającym lękiem przed konfrontacją z matką. Teściowa była kobietą silną, apodyktyczną, przyzwyczajoną do tego, że świat kręci się wokół niej. Miała tylko jednego syna i całe swoje niespełnione ambicje przelała na niego.
Pewnego wieczoru, po kolejnym rodzinnym obiedzie zakończonym łzami w łazience, nie wytrzymałam.
– Marek, ile jeszcze będziemy tak żyć? Ile razy mam udawać przed twoją matką, że wszystko jest w porządku?
– Iwona… Ja po prostu nie wiem, jak jej to powiedzieć. Ona tego nie zrozumie.
– A ja? Ja mam to znosić do końca życia? – głos mi się załamał.
Marek odwrócił się do okna. Widziałam jego napięte ramiona i drżące ręce. – Przepraszam – wyszeptał.
Zaczęłam zamykać się w sobie. Unikałam rodzinnych spotkań pod pretekstem pracy czy złego samopoczucia. Teściowa zaczęła dzwonić coraz częściej, wypytując o szczegóły naszego życia intymnego z bezczelną ciekawością. – Może powinnaś mniej pracować? Może za bardzo się stresujesz? – radziła z przekonaniem, że zna odpowiedź na wszystko.
W pracy też nie było łatwo. Koleżanki opowiadały o swoich dzieciach, pokazywały zdjęcia z przedszkola i narzekały na brak snu. Czułam się wykluczona z tego świata. Nawet najbliższa przyjaciółka, Anka, zaczęła mnie unikać po tym, jak po raz kolejny poprosiłam ją, żeby nie opowiadała mi o swoich ciążowych dolegliwościach.
Pewnej nocy obudziłam się z płaczem. Marek spał obok, oddychał spokojnie. Patrzyłam na niego i czułam narastającą złość – nie tylko do niego, ale też do siebie samej za to, że pozwoliłam się tak upokarzać przez tyle lat.
Następnego dnia postanowiłam działać. Zadzwoniłam do teściowej i zaprosiłam ją na kawę.
– Ooo! Wreszcie! Może coś mi powiesz ciekawego? – zaśmiała się przez telefon.
Spotkałyśmy się w małej kawiarni niedaleko naszego mieszkania. Teściowa przyszła ubrana jak zawsze elegancko, z miną królowej matki.
– No to co tam u was? – zaczęła od razu.
Wzięłam głęboki oddech.
– Pani Zofio… Chciałam pani coś powiedzieć. Proszę mnie wysłuchać do końca.
Spojrzała na mnie podejrzliwie.
– My… nie możemy mieć dzieci. Przykro mi.
Przez chwilę patrzyła na mnie bez słowa. Potem jej twarz stwardniała.
– To twoja wina? – zapytała cicho.
Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu.
– To nie ma znaczenia czyja to wina. Po prostu tak jest.
– A Marek wie?
– Oczywiście, że wie! To nasza wspólna decyzja, żeby pani powiedzieć.
Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy. Potem teściowa wstała gwałtownie.
– Nie rozumiem tego świata… Za moich czasów kobieta wiedziała, co ma robić! – rzuciła i wyszła z kawiarni zostawiając mnie samą przy stoliku.
Wróciłam do domu roztrzęsiona. Marek czekał na mnie w kuchni.
– I jak było?
– Powiedziałam jej prawdę.
Spojrzał na mnie z niedowierzaniem i… ulgą?
– Dziękuję – wyszeptał i przytulił mnie mocno.
Przez kolejne tygodnie teściowa nie odzywała się ani do mnie, ani do Marka. Wreszcie zadzwoniła do niego i zaprosiła na obiad – tylko jego. Po powrocie był zamyślony.
– Mama potrzebuje czasu – powiedział tylko.
Minęły miesiące zanim relacje zaczęły się powoli odbudowywać. Teściowa nigdy mnie nie przeprosiła ani nie poruszyła już tematu dzieci. Ale ja poczułam ulgę – pierwszy raz od lat mogłam spojrzeć sobie w oczy bez poczucia winy i wstydu.
Czasem myślę o tym wszystkim i pytam siebie: ile jeszcze kobiet żyje w takim milczeniu? Czy naprawdę musimy wybierać między miłością a własnym spokojem? Może czas zacząć mówić głośno o tym, co boli najbardziej?