Między miłością a zdradą: Historia rodziny, która rozpadła się przez psa
— Ty chcesz powiedzieć, że ten pies jest dla ciebie ważniejszy niż dzieci? — wybuchnęła Kinga, wycierając piątą kałużę z kafelków tego dnia. Dywanu w kuchni już nie było. Gdy stało się jasne, że nawet sklepowe środki nie poradzą sobie z upartym zwyczajem znaczenia wszystkiego dookoła, Kinga po prostu zwinięła dywan i wyniosła na śmietnik.
Stałem w progu, trzymając smycz w dłoni. Borys patrzył na mnie z wyrzutem, jakby wiedział, że to przez niego dom zamienił się w pole bitwy. Przez chwilę miałem ochotę po prostu wyjść — zamknąć za sobą drzwi i zostawić ten cały chaos. Ale przecież to był mój dom. Moja rodzina. Moja decyzja.
Wszystko zaczęło się niewinnie. Dzieci od miesięcy prosiły o psa. Kinga była przeciwna, ale ja pamiętałem swoje dzieciństwo z owczarkiem niemieckim i chciałem dać synowi i córce podobne wspomnienia. Kiedy więc zobaczyłem ogłoszenie o szczeniaku do adopcji, nie zastanawiałem się długo. Przywiozłem Borysa do domu bez konsultacji z Kingą. To był mój pierwszy błąd.
— Nawet nie zapytałeś! — krzyczała wtedy. — Myślisz tylko o sobie!
Dzieci były zachwycone, ale Kinga od początku patrzyła na psa jak na intruza. Próbowałem ją przekonać, że damy radę, że dzieci będą pomagać. Przez pierwsze dni rzeczywiście tak było — syn wyprowadzał Borysa rano, córka karmiła go wieczorem. Ale potem przyszła szkoła, zajęcia dodatkowe, a obowiązki spadły na nas. A właściwie na Kingę.
Borys okazał się trudniejszy niż myślałem. Szczeniak nie rozumiał jeszcze zasad domu, a my nie mieliśmy cierpliwości ani czasu na konsekwentne wychowanie. Sikał wszędzie, gryzł buty, szczekał nocami. Kinga coraz częściej zamykała się w łazience z płaczem. Ja wracałem późno z pracy, żeby nie musieć patrzeć jej w oczy.
— To twoja decyzja — powtarzała cicho, kiedy próbowałem ją objąć.
Z czasem dzieci przestały interesować się psem. Zabawki poszły w kąt, a Borys został problemem dorosłych. Kinga zaczęła grozić, że odda go do schroniska. Ja nie mogłem na to pozwolić. Czułem się winny wobec psa i wobec siebie samego — przecież to ja go tu sprowadziłem.
Pewnego wieczoru wróciłem do domu i zobaczyłem Kingę siedzącą na podłodze w kuchni. Płakała bezgłośnie, a obok niej leżał pogryziony zeszyt naszej córki.
— Nie dam już rady — powiedziała drżącym głosem. — Albo on, albo ja.
Zamarłem. W głowie miałem mętlik. Próbowałem ją przekonać, że to tylko etap, że Borys się nauczy, że wszystko się ułoży. Ale ona była nieugięta.
— Ty zawsze wszystko robisz po swojemu — szepnęła gorzko. — Nawet teraz nie słyszysz mnie, tylko siebie.
Przez kolejne dni atmosfera w domu była nie do zniesienia. Dzieci czuły napięcie, zaczęły się jąkać i bać wracać do domu. Ja coraz częściej spałem na kanapie z Borysem u stóp.
W pracy byłem rozkojarzony. Szef wezwał mnie na rozmowę:
— Coś się dzieje? Wyglądasz jakbyś spał godzinę dziennie.
Nie umiałem odpowiedzieć. Wstydziłem się przyznać, że nie radzę sobie nawet z własnym psem.
Kinga przestała ze mną rozmawiać. Zaczęła wychodzić wieczorami — mówiła, że idzie na spacer albo do koleżanki. Zauważyłem, że coraz częściej pisze z kimś na telefonie i uśmiecha się do ekranu.
Pewnej nocy obudził mnie dźwięk wiadomości na jej telefonie. Nie chciałem być tym mężem, który sprawdza żonie komórkę… Ale ciekawość była silniejsza.
„Nie martw się, zasadził swój podstęp — napisał ktoś podpisany jako 'Marek’. — Teraz już wiesz, co robić.”
Serce mi zamarło. Czy to możliwe, że Kinga szuka wsparcia u innego? Czy to ja jestem winny temu wszystkiemu?
Następnego dnia próbowałem z nią porozmawiać.
— Kim jest Marek? — zapytałem cicho.
Spojrzała na mnie z wyrzutem i zmęczeniem.
— Kimś, kto mnie słucha i rozumie — odpowiedziała po chwili ciszy.
Wtedy pierwszy raz poczułem prawdziwy strach przed utratą rodziny. Próbowałem naprawić sytuację: zapisałem Borysa do psiego przedszkola, zacząłem wcześniej wracać do domu, pomagać przy dzieciach i sprzątać po psie. Ale dla Kingi było już za późno.
Pewnego popołudnia wróciłem do pustego mieszkania. Na stole leżał list:
„Nie potrafię już tu być. Potrzebuję spokoju dla siebie i dzieci. Zostawiam ci Borysa — może on da ci to szczęście, którego ja nie umiałam ci dać.”
Usiadłem na podłodze obok psa i rozpłakałem się jak dziecko. Wszystko straciło sens: praca, dom, nawet pies wydawał mi się teraz ciężarem nie do udźwignięcia.
Minęły tygodnie zanim zebrałem się na odwagę i zadzwoniłem do Kingi. Chciałem ją przeprosić, poprosić o drugą szansę… Ale ona już miała nowe życie.
Dziś mieszkam sam z Borysem w małym mieszkaniu na obrzeżach miasta. Dzieci widuję co drugi weekend. Czasem patrzę na psa i zastanawiam się: czy naprawdę był tego wart? Czy jedna decyzja może zniszczyć wszystko?
Może gdybym wtedy wysłuchał Kingi… Może gdybym umiał przyznać się do błędu… Czy naprawdę można kochać wszystkich tak samo? A może czasem trzeba wybrać — i ponieść konsekwencje?