Między miłością a wolnością: Historia Oli z warszawskiego blokowiska

— Ja już nie chcę żyć wśród śmieci! — krzyknęłam przez łzy, stojąc pośrodku salonu, gdzie jeszcze niedawno wszystko błyszczało czystością. Teraz na stole piętrzyły się niepozmywane talerze, a na podłodze leżały porozrzucane ubrania. Matka patrzyła na mnie z pogardą, jakby nie rozumiała, o co mi chodzi.

— Bądź panią tego domu, tak mi powiedzieliście! — dodałam drżącym głosem. — Ale ja nie chcę być panią czegokolwiek, jeśli mam być tu sama!

Matka wyszła, trzaskając drzwiami. Zanim zniknęła za progiem, rzuciła przez ramię:

— Jesteś niewdzięczna, Ola. Wszystko masz podane na tacy, a ciągle ci źle!

Zostałam sama. Znowu. Zawsze byłam sama, choć wokół mnie kręciło się tyle ludzi. Od dziecka miałam wszystko: najnowsze zabawki, markowe ubrania, własny pokój urządzony przez projektanta. Koleżanki z klasy mi zazdrościły. „Ale masz fajnie!” — powtarzały. Tylko Lena kiedyś powiedziała coś innego:

— Nie zazdroszczę ci. Z takimi rodzicami jak twoi nie da się żyć! Kontrolują każdy krok, sami o wszystkim decydują, mówią, co i jak masz robić.

Wtedy się obraziłam. Dziś wiem, że miała rację.

Moja matka była perfekcjonistką. Ojciec — wiecznie nieobecny dyrektor w dużej firmie. W domu rządziły zasady: śniadanie o siódmej, lekcje od razu po powrocie ze szkoły, potem angielski, pianino, balet. Każdy dzień zaplanowany co do minuty. Nawet wakacje były rozpisane w Excelu.

— Ola, nie garb się! Ola, nie jedz tak szybko! Ola, popraw włosy! — słyszałam od rana do wieczora.

Nie miałam prawa wyboru. Nawet tego, z kim mogę się przyjaźnić. Lena była „nieodpowiednia”, bo jej ojciec pił i mieszkała w starej kamienicy.

— Nie chcę, żebyś się z nią zadawała — mówiła matka chłodnym tonem.

A ja i tak spotykałam się z Leną po kryjomu. To ona nauczyła mnie palić papierosy na dachu bloku i śmiać się z byle czego. To ona jako pierwsza powiedziała mi o swoim strachu przed powrotem do domu.

— Czasem myślę, że lepiej byłoby uciec — wyznała kiedyś.

Wtedy nie rozumiałam jej słów. Teraz wiem, jak bardzo miała rację.

Mój bunt zaczął się niewinnie. Najpierw przestałam chodzić na balet. Potem zaczęłam opuszczać lekcje angielskiego. Matka była wściekła.

— Zawiodłaś mnie! — krzyczała. — Po co ci to wszystko? Chcesz skończyć jak Lena?

Ojciec milczał. Zawsze milczał. Nawet wtedy, gdy matka rzucała we mnie porcelanową filiżanką.

— Przepraszam — powiedział tylko raz, gdy zobaczył mnie zapłakaną w kuchni. — Mama chce dla ciebie dobrze.

Ale ja już nie wierzyłam w te słowa.

W liceum zaczęłam się ciąć. Nikt tego nie zauważył. Chowałam blizny pod długimi rękawami. Lena wyjechała do ciotki do Gdańska po kolejnym awanturze w domu. Zostałam bez niej i bez nikogo.

Wtedy poznałam Pawła. Był starszy ode mnie o trzy lata, miał długie włosy i grał na gitarze w garażowym zespole. Rodzice Pawła byli rozwiedzeni, mieszkał z matką w bloku obok naszego.

— Chodź ze mną na próbę — zaproponował pewnego dnia.

To był pierwszy raz, kiedy poczułam się wolna. Siedziałam na starym materacu w piwnicy i słuchałam muzyki tak głośnej, że aż bolały mnie uszy. Paweł patrzył na mnie inaczej niż wszyscy — jakbym naprawdę istniała.

Zakochałam się po uszy.

Oczywiście matka dowiedziała się o wszystkim szybciej niż mogłam przypuszczać.

— Z kim się zadajesz?! — wrzeszczała przez telefon do ojca. — Ten chłopak to patologia!

Ojciec przyjechał do domu wcześniej niż zwykle.

— Ola, musimy porozmawiać — powiedział poważnie.

Siedzieliśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole. On z kawą, ja z herbatą.

— Wiem, że czujesz się samotna — zaczął niespodziewanie łagodnie. — Ale Paweł to nie jest dobry wybór.

— A kto jest dobrym wyborem? — zapytałam z goryczą. — Ktoś taki jak wy?

Ojciec spuścił wzrok.

— Chciałem tylko… żebyś miała lepiej niż my.

Wybiegłam z domu trzaskając drzwiami tak mocno, że aż szyby zadzwoniły.

Zamieszkałam u Pawła na kilka tygodni. Jego matka była inna niż moja: ciepła, trochę chaotyczna, ale zawsze miała czas na rozmowę i herbatę z cytryną.

— Ola, twoja mama pewnie się martwi — powiedziała któregoś wieczoru.

— Ona nawet nie wie, co to znaczy martwić się o kogoś innego niż ona sama — odpowiedziałam ostro.

Ale tęskniłam za domem. Za swoim łóżkiem pachnącym lawendą i nawet za tymi cholernymi zasadami.

Po miesiącu wróciłam do mieszkania rodziców. Matka przyjęła mnie chłodno:

— Mam nadzieję, że już się wyszumiałaś.

Ojciec tylko przytulił mnie mocno i szepnął:

— Przepraszam.

Próbowałam żyć normalnie. Skończyłam liceum z dobrymi wynikami i dostałam się na psychologię na UW. Paweł wyjechał do Krakowa na ASP i nasze drogi się rozeszły.

Na studiach poznałam nowych ludzi: Martę z Białegostoku i Kubę z Poznania. Po raz pierwszy poczułam się częścią czegoś większego niż tylko własnej rodziny.

Ale przeszłość wracała nocami w snach: krzyk matki, milczenie ojca, samotność w luksusowym pokoju.

Po drugim roku studiów matka zachorowała na raka piersi. Nagle wszystko inne przestało mieć znaczenie.

— Ola… boję się — powiedziała cicho pewnego wieczoru w szpitalu.

Po raz pierwszy zobaczyłam ją bez makijażu i peruki. Była taka mała i bezbronna.

— Ja też się boję — odpowiedziałam szczerze.

Przez kolejne miesiące byłam przy niej codziennie: podawałam leki, rozmawiałam z lekarzami, trzymałam za rękę podczas chemii.

Ojciec nie wytrzymał presji i wyprowadził się do innej kobiety.

Zostałyśmy same w naszym wielkim mieszkaniu pełnym wspomnień i niedopowiedzianych słów.

Pewnego dnia matka poprosiła mnie o rozmowę:

— Ola… przepraszam za wszystko. Chciałam cię ochronić przed światem… ale chyba cię zraniłam bardziej niż on sam mógłby to zrobić.

Płakałyśmy razem przez godzinę bez słów.

Matka zmarła jesienią tego samego roku. Pogrzeb był skromny; przyszło kilka jej koleżanek z pracy i sąsiadek z klatki schodowej. Ojciec nie pojawił się wcale.

Po wszystkim siedziałam sama w pustym mieszkaniu i patrzyłam na zdjęcia rodzinne rozstawione na komodzie: uśmiechnięta dziewczynka w białej sukience, matka trzymająca mnie za rękę, ojciec z dumą patrzący na nas obie.

Czy mogło być inaczej? Czy mogłyśmy być szczęśliwe?

Dziś mam trzydzieści lat i własną rodzinę: męża Michała i córkę Zosię. Każdego dnia staram się być inną matką niż moja była dla mnie — dawać wolność zamiast kontroli, słuchać zamiast oceniać.

Ale czasem łapię się na tym, że powtarzam jej słowa: „Ola, popraw włosy! Ola, nie garb się!”

Czy można naprawdę uciec od własnej przeszłości? Czy jesteśmy skazani na powielanie błędów naszych rodziców?