Między miłością a strachem: Kronika życia Wandy Nowak

— Wanda, nie rób tego! — głos Krzysztofa rozdarł ciszę nocy, kiedy stałam już na podwórku z Michałkiem przyciśniętym do piersi. Jego płacz mieszał się z moim drżącym oddechem. W jednej ręce trzymałam torbę z najpotrzebniejszymi rzeczami, w drugiej tuliłam synka, który miał wtedy zaledwie pół roku. Krzysztof wybiegł za mną boso, w podkoszulku, z oczami przekrwionymi od alkoholu i gniewu.

— Gdzie idziesz?! — wrzasnął, chwytając mnie za ramię tak mocno, że aż syknęłam z bólu. — Myślisz, że możesz tak po prostu odejść?

Nie odpowiedziałam. Bałam się. Bałam się jego gniewu, jego słów, a najbardziej tego, co może zrobić Michałkowi. Ostatnie tygodnie były nie do zniesienia — po narodzinach syna Krzysztof zaczął pić coraz więcej. Znikał na całe wieczory, wracał pijany i wszczynał awantury o byle co. Czasem rzucał talerzami, czasem tylko krzyczał, ale zawsze czułam ten sam lodowaty strach w żołądku.

Tego wieczoru nie wytrzymałam. Kiedy zaczął wyzywać mnie od najgorszych, a Michałek obudził się z płaczem, poczułam, że muszę uciekać. Wyszłam boso przez kuchnię, nie oglądając się za siebie. Ale Krzysztof był szybszy.

— Proszę cię, wróć do domu — powiedział nagle cicho, jakby cały gniew z niego uleciał. — Przepraszam… Ja już nie będę.

Patrzyłam na niego przez łzy. Chciałam wierzyć, że to prawda. Że dla Michałka się zmieni. Ale wiedziałam już wtedy, że to tylko słowa.

Mimo wszystko wróciłam. Dla syna. Dla tej resztki nadziei, że może jednak będzie inaczej.

Moja mama patrzyła na mnie z wyrzutem, kiedy kilka dni później odwiedziła nas w domu.

— Wanda, nie możesz tak żyć — powiedziała cicho, głaszcząc Michałka po głowie. — On cię zniszczy.

— Mamo… On jest ojcem mojego dziecka — odpowiedziałam bez przekonania. — Może się zmieni…

Ale Krzysztof się nie zmieniał. Przez kolejne miesiące było tylko gorzej. Coraz częściej wracał pijany, coraz częściej krzyczał. Czasem zamykałam się z Michałkiem w łazience i modliłam się, żeby zasnął zanim Krzysztof zacznie walić w drzwi.

Pewnej nocy obudził mnie huk tłuczonego szkła. Wybiegłam do kuchni i zobaczyłam Krzysztofa z rozbitą butelką w ręce.

— Ty nic nie rozumiesz! — wrzeszczał. — Wszystko przez ciebie!

Michałek zaczął płakać w swoim łóżeczku. Wzięłam go na ręce i wtedy poczułam, że to koniec. Że nie mogę dłużej udawać, że wszystko jest w porządku.

Następnego dnia spakowałam kilka rzeczy i pojechałam do rodziców. Mama przyjęła mnie bez słowa, tylko mocno przytuliła mnie i Michałka.

— Zostaniesz tu tyle, ile będziesz potrzebować — powiedziała stanowczo.

Przez kilka tygodni próbowałam ułożyć sobie życie na nowo. Michałek był spokojniejszy, ja zaczęłam powoli oddychać pełną piersią. Ale Krzysztof nie dawał mi spokoju. Pisał wiadomości, dzwonił po nocach, błagał o wybaczenie.

— Wanda, przysięgam ci na wszystko, już nie piję! Zróbmy to dla Michałka…

Zaczęły się wizyty u psychologa rodzinnego. Krzysztof obiecał leczenie. Rodzice patrzyli na mnie z niedowierzaniem, kiedy powiedziałam im, że chcę spróbować jeszcze raz.

— On się nie zmieni — powtarzała mama. — Ale to twoje życie.

Wróciłam do Krzysztofa po raz drugi. Przez pierwsze tygodnie było dobrze — chodził na terapię, starał się być obecny przy dziecku. Zaczęłam wierzyć, że może jednak uda nam się odbudować rodzinę.

Ale to była tylko cisza przed burzą.

Pewnego wieczoru wrócił późno do domu. Pachniał alkoholem. Michałek spał już w swoim pokoju.

— Myślałaś, że mnie zmienisz? — zapytał z kpiną w głosie. — Ty nic nie rozumiesz…

Znowu zaczęły się awantury. Tym razem jednak byłam silniejsza. Wiedziałam już, że nie mogę pozwolić mu niszczyć mojego życia i życia mojego syna.

Zgłosiłam sprawę na policję. Krzysztof dostał zakaz zbliżania się do nas. Przez kilka miesięcy bałam się każdego dźwięku za oknem, każdego telefonu w nocy.

Dziś mieszkam sama z Michałkiem w małym mieszkaniu w centrum Krakowa. Pracuję jako księgowa w niewielkiej firmie transportowej. Każdego dnia walczę o spokój i bezpieczeństwo dla siebie i syna.

Czasem budzę się w nocy zlękniona, słysząc echo dawnych krzyków Krzysztofa w mojej głowie. Ale wiem już jedno: nigdy więcej nie pozwolę sobie odebrać godności.

Czy mogłam odejść wcześniej? Czy powinnam była walczyć bardziej o siebie niż o iluzję rodziny? Może każda z nas musi sama znaleźć odpowiedź na te pytania…