Między miłością a poczuciem uwięzienia: Moje życie z mamą

– Znowu nie kupiłaś mleka? – głos mamy przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy zlewie, wpatrując się w brudny kubek, który trzymałam w ręku. Miałam ochotę nim rzucić. – Przepraszam, mamo, zapomniałam – odpowiedziałam cicho, czując jak narasta we mnie fala frustracji.

Mam na imię Marta. Mam trzydzieści osiem lat i od pięciu lat mieszkam z moją mamą, Janiną. Kiedy tata zmarł nagle na zawał, wszystko się zmieniło. Mama zaczęła gasnąć, a ja… ja zostałam. Najpierw na chwilę, żeby pomóc jej się pozbierać. Potem na dłużej, bo zaczęły się jej problemy ze zdrowiem – najpierw nadciśnienie, potem cukrzyca, a teraz coraz częściej zapomina, gdzie położyła okulary albo czy już brała leki.

Zrezygnowałam z pracy w biurze rachunkowym w Warszawie i wróciłam do rodzinnego domu w Radomiu. Miałam wrócić do stolicy, gdy mama stanie na nogi. Minęło pięć lat. Każdy dzień wygląda podobnie: śniadanie, leki, zakupy, sprzątanie, gotowanie, rozmowy o pogodzie i o tym, jak to kiedyś było lepiej. Czasem mam wrażenie, że jestem przezroczysta – dla mamy jestem tylko rękami do pracy i uszami do słuchania jej narzekań.

– Marta, a kiedy ty sobie w końcu kogoś znajdziesz? – pyta czasem mama z nutą wyrzutu w głosie. – Przecież nie będziesz całe życie sama.

Chciałabym jej odpowiedzieć: „Mamo, a kiedy ja mam kogoś poznać? Kiedy mam czas na życie?” Ale milczę. Bo wiem, że ona nie rozumie. Dla niej jestem córką – tą dobrą, która została. Moja siostra Anka mieszka w Gdańsku, ma męża i dwójkę dzieci. Dzwoni raz na tydzień, czasem przyjedzie na święta. Zawsze mówi: „Marta, podziwiam cię, że dajesz radę.” Ale to nie jest podziw – to ulga, że to nie ona musi tu być.

Czasem mam ochotę wyjść z domu i już nie wrócić. Pójść przed siebie, nie oglądając się za siebie. Ale potem patrzę na mamę – drobną, coraz bardziej zgarbioną kobietę – i czuję się jak potwór za samą myśl o tym.

– Marta, pomóż mi znaleźć pilot do telewizora! – woła mama z salonu.

Odkładam kubek i idę. Znowu. Bo kto inny miałby to zrobić?

Wieczorami siadam przy oknie i patrzę na światła miasta. Czasem wyobrażam sobie inne życie – takie, w którym mam własne mieszkanie, pracę, znajomych. Takie, w którym jestem kimś więcej niż tylko córką-opiekunką. Ale potem słyszę kaszel mamy i wracam do rzeczywistości.

Ostatnio coraz częściej się kłócimy. Mama jest rozdrażniona, ja też. Każda drobnostka potrafi wywołać burzę.

– Nie rozumiesz mnie! – krzyczy mama.
– A ty mnie! – odpowiadam z płaczem.

Potem obie płaczemy po cichu w swoich pokojach.

Czasem myślę o terapii. Ale gdzie znaleźć czas? Pieniądze? Siłę?

Znajomi przestali dzwonić. Na początku jeszcze pytali: „Może wyskoczymy na kawę?” Ale zawsze odmawiałam – bo mama chora, bo trzeba zrobić zakupy, bo… bo nie umiem już być sobą poza tym domem.

Najgorsze są noce. Leżę w łóżku i myślę: ile jeszcze tak wytrzymam? Czy mam prawo chcieć czegoś więcej? Czy jestem egoistką?

Ostatnio Anka zadzwoniła:
– Marta, może przyjedziesz do nas na weekend? Odpoczniesz trochę.
– A kto zajmie się mamą?
– Może zatrudnijcie opiekunkę?

Mama nie chce słyszeć o obcych w domu.
– Nie potrzebuję nikogo poza tobą! – mówi stanowczo.

Czuję się jak w pułapce bez wyjścia.

Czasem marzę o tym, żeby ktoś mnie po prostu przytulił i powiedział: „Wiem, jak ci ciężko.” Żeby ktoś zobaczył we mnie człowieka, a nie tylko córkę na posterunku.

Piszę to wszystko tutaj, bo nie mam już siły udawać przed sobą i światem, że wszystko jest dobrze. Boję się przyszłości. Boję się tego dnia, kiedy mamy zabraknie… i tego dnia, kiedy zostanę sama ze sobą i swoim zmarnowanym życiem.

Czy ktoś z was też tak ma? Czy można jeszcze odnaleźć siebie po tylu latach życia dla kogoś innego?

Czasem myślę: czy naprawdę jestem dobra… czy tylko tchórzliwa?