Między mandarynkami a cynamonem: Sylwestrowa noc prawdy

— Znowu kupiłeś prezent tylko dla swojej mamy, a o mnie zapomniałeś? — głos Małgosi przeszył ciszę jak nóż. Stała przy kuchennym blacie, w nowym jedwabnym szaliku, który sama sobie kupiła na wyprzedaży. Jej oczy błyszczały, ale nie od radości. W tle słychać było cichy szum radia, a mieszkanie wypełniał zapach mandarynek i cynamonu. Śnieg padał wielkimi płatami, przykrywając warszawskie ulice białym puchem, a ja poczułem się jak dziecko przyłapane na kłamstwie.

Pani Barbara, moja mama, siedziała przy stole w swojej krakowskiej chustce, z wyprostowanymi plecami i spojrzeniem pełnym dumy. Pomagała Małgosi z sałatkami, ale teraz zamarła z łyżką w dłoni. Przez chwilę nikt się nie odezwał. Zegar na ścianie tykał głośniej niż zwykle.

— Małgosiu, przecież wiesz, że… — zacząłem niepewnie, ale przerwała mi gestem.

— Wiem co? Że twoja mama jest najważniejsza? Że znowu zapomniałeś o mnie? — jej głos drżał, a ja poczułem, jakby ktoś ścisnął mnie za gardło.

Nie wiedziałem, co powiedzieć. Przecież kupiłem mamie nową książkę o ogrodnictwie, bo zawsze o tym marzyła. Małgosia dostała ode mnie tylko czekoladki — takie zwykłe, z kiosku pod blokiem. Nawet nie zapakowałem ich ładnie. Teraz widziałem, jak bardzo ją to zabolało.

— Synku, nie kłóćcie się w taki wieczór — odezwała się cicho mama. — Małgosia tyle robi dla waszego domu…

Ale jej słowa tylko dolały oliwy do ognia. Małgosia odwróciła się do niej z wymuszonym uśmiechem.

— Pani Barbaro, proszę się nie martwić. Ja już przywykłam — powiedziała i wróciła do krojenia ogórków na sałatkę jarzynową.

Czułem się jak idiota. Przez cały dzień biegałem po sklepach, żeby znaleźć coś wyjątkowego dla mamy. Zawsze tak było — od dziecka mama była dla mnie wszystkim. Ojciec odszedł, gdy miałem dziesięć lat. Mama dźwigała wszystko sama: rachunki, szkołę, moje choroby. Była moją opoką. Ale teraz miałem własną rodzinę i nie potrafiłem znaleźć równowagi.

Przypomniałem sobie zeszłorocznego sylwestra. Małgosia płakała wtedy w łazience, bo mama skrytykowała jej pierogi. Obiecałem sobie wtedy, że następnym razem będzie inaczej. Ale nie było.

— Może pójdę po śniegu na spacer? — zaproponowałem nagle, chcąc rozładować napięcie.

— Idź — powiedziała Małgosia bez patrzenia na mnie.

Wyszedłem na balkon. Mróz szczypał w policzki, a śnieg tłumił dźwięki miasta. Patrzyłem na światła Warszawy i zastanawiałem się, gdzie popełniłem błąd. Czy naprawdę jestem aż tak ślepy? Czy nie widzę, jak bardzo Małgosia czuje się niewidzialna?

Wróciłem do środka po kilku minutach. W kuchni panowała cisza. Mama siedziała przy stole z filiżanką herbaty i patrzyła przez okno. Małgosia układała sztućce na stole z taką precyzją, jakby to miało uratować jej świat.

— Małgosiu… — zacząłem cicho.

— Nie musisz nic mówić — przerwała mi. — Po prostu chciałam poczuć się ważna. Choć raz.

Te słowa zabolały bardziej niż jakakolwiek kłótnia. Przypomniałem sobie wszystkie chwile, kiedy stawiałem mamę na pierwszym miejscu: święta, urodziny, nawet zwykłe niedziele. Małgosia zawsze była gdzieś obok — pomocna, cicha, niewidzialna.

Mama podeszła do nas i położyła mi rękę na ramieniu.

— Synku, czasem trzeba nauczyć się dzielić serce — powiedziała łagodnie.

Spojrzałem na nią zaskoczony. Zawsze myślałem, że mama chce być najważniejsza w moim życiu. Ale może ona też czuła się samotna? Może widziała więcej niż ja?

Zegar wybił północ. Za oknem rozbłysły fajerwerki. Małgosia stała przy oknie i patrzyła na nie bez słowa. Podszedłem do niej i objąłem ją delikatnie.

— Przepraszam — wyszeptałem. — Chcę to naprawić.

Nie odpowiedziała od razu. Po chwili odwróciła się do mnie i spojrzała mi prosto w oczy.

— Chciałabym w końcu poczuć się jak twoja rodzina — powiedziała cicho.

Tej nocy długo nie mogłem zasnąć. Leżałem obok Małgosi i słuchałem jej spokojnego oddechu. Myślałem o wszystkich drobnych gestach, które dla niej znaczyły tak wiele — a których ja nie zauważałem.

Następnego dnia rano poszedłem do kwiaciarni pod domem i kupiłem jej bukiet tulipanów — jej ulubionych. Kiedy wróciłem do domu i wręczyłem jej kwiaty bez słowa, zobaczyłem łzy w jej oczach.

Może to był tylko mały krok, ale wiedziałem już jedno: jeśli nie nauczę się dzielić serca między dwie najważniejsze kobiety w moim życiu, stracę obie.

Czasem zastanawiam się: dlaczego tak trudno nam dostrzec tych, którzy są najbliżej? Czy naprawdę trzeba aż łez i kłótni w sylwestrową noc, żeby zrozumieć własne błędy?