Między lojalnością a miłością: Dom, który przestał być domem
— To już nie jest nasz dom, Michał. — Głos Ani drżał, choć starała się mówić spokojnie. Stała w kuchni, oparta o blat, z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Patrzyła na mnie z wyrzutem i zmęczeniem, którego nie widziałem u niej nigdy wcześniej.
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. W głowie miałem szum — słowa, które chciałem powiedzieć, mieszały się z tymi, których bałem się wypowiedzieć na głos. Za ścianą słyszałem cichy szloch mamy. Od kilku dni prawie nie wychodziła ze swojego pokoju.
Wszystko zaczęło się pół roku temu. Mama zadzwoniła do mnie późnym wieczorem. Płakała. Tata odszedł do innej kobiety, zostawił ją z długami i pustką w sercu. Przez całe życie była gospodynią domową, nie miała pracy ani oszczędności. Mieszkanie, w którym mieszkali, należało do taty — musiała się wyprowadzić. Nie miała dokąd pójść.
Nie zastanawiałem się długo. Zawsze powtarzałem sobie, że rodzina to siła. Że jeśli ktoś z bliskich potrzebuje pomocy, nie można się odwrócić. Porozmawiałem z Anią — była zaskoczona, ale zgodziła się, choć widziałem w jej oczach cień niepokoju.
Pierwsze tygodnie były trudne, ale wszyscy staraliśmy się być wyrozumiali. Mama była przygaszona, dużo spała, czasem płakała nocami. Dzieci — Zosia i Kuba — próbowały ją rozweselić, przynosiły rysunki i opowiadały o szkole. Ania gotowała jej ulubione zupy i zapraszała na spacery.
Ale z czasem coś zaczęło się psuć. Mama coraz częściej krytykowała sposób, w jaki wychowujemy dzieci. Mówiła Ani, że za dużo pozwala Zosi, że Kuba powinien mieć mniej czasu przy komputerze. Wtrącała się do gotowania, poprawiała po Ani porządek w kuchni. Ania początkowo milczała, potem zaczęła odpowiadać chłodno i krótko.
Pewnego dnia wróciłem z pracy i zastałem je w salonie — mama płakała, Ania miała zaczerwienione oczy. Pokłóciły się o to, że mama przestawiła rzeczy w szafkach kuchennych „tak jak powinno być”.
— Michał, ja już nie daję rady — powiedziała mi wtedy Ania wieczorem. — To jest nasz dom. Nasz! A ja czuję się tu jak gość.
Próbowałem rozmawiać z mamą. Tłumaczyłem jej, że to my tu mieszkamy od lat, że Ania ma swoje przyzwyczajenia i trzeba je szanować. Mama kiwała głową i obiecywała poprawę, ale następnego dnia wszystko wracało do normy.
Zaczęły się ciche dni. Mama zamykała się w swoim pokoju albo wychodziła na długie spacery po parku. Ania coraz częściej wychodziła z dziećmi do koleżanki albo na plac zabaw — bez mamy.
W pracy byłem rozkojarzony. Szef zwrócił mi uwagę na spóźnienia i błędy w raportach. Koledzy pytali, czy wszystko u mnie w porządku. Kłamałem: „Tak, po prostu trochę stresu”.
Pewnego wieczoru mama przyszła do mnie do pokoju.
— Michałku… Ja chyba powinnam stąd odejść — powiedziała cicho. — Wiem, że przeszkadzam Ani. Nie chcę być ciężarem.
Zrobiło mi się jej żal. Przytuliłem ją i zapewniłem, że to jej dom tak samo jak nasz. Ale sam nie byłem już tego taki pewien.
Kilka dni później Ania wybuchła.
— Albo ona się wyprowadzi, albo ja! — krzyknęła przez łzy. — Nie mogę tak żyć! Nie mogę być wiecznie oceniana we własnym domu!
Stałem wtedy jak sparaliżowany. Nie potrafiłem wybrać strony. Czułem się winny wobec Ani — to ona przez lata budowała ten dom razem ze mną, to ona jest matką moich dzieci. Ale jak mogłem wyrzucić własną matkę na bruk? Przecież nie miała dokąd pójść.
Zosia zaczęła mieć problemy w szkole — nauczycielka zadzwoniła do mnie i powiedziała, że dziewczynka jest smutna i zamknięta w sobie. Kuba zaczął spędzać jeszcze więcej czasu przed komputerem.
W końcu doszło do tej rozmowy w kuchni.
— To już nie jest nasz dom — powtórzyła Ania ciszej. — Ja już nie czuję się tu bezpiecznie ani szczęśliwie.
Patrzyłem na nią i czułem narastającą wściekłość na cały świat: na ojca za to, że zostawił mamę; na mamę za to, że nie potrafi się odnaleźć; na siebie za to, że nie umiem tego wszystkiego poukładać.
Tej nocy długo nie mogłem zasnąć. Siedziałem przy oknie i patrzyłem na ciemne podwórko. Myślałem o tym wszystkim, co straciłem i co jeszcze mogę stracić.
Następnego dnia zadzwoniłem do siostry mamy — cioci Basi z Gdańska. Opowiedziałem jej o sytuacji. Zgodziła się przyjąć mamę na jakiś czas.
Kiedy powiedziałem o tym mamie, rozpłakała się jeszcze bardziej niż wtedy po rozwodzie.
— Przepraszam cię… Nigdy nie chciałam was rozdzielać…
Przytuliłem ją mocno i obiecałem, że będziemy ją odwiedzać tak często, jak tylko się da.
Mama wyjechała tydzień później. W domu zrobiło się cicho — aż za cicho.
Ania próbowała wrócić do normalności, ale coś między nami pękło na zawsze. Dzieci długo pytały o babcię.
Czasem zastanawiam się: czy mogłem zrobić coś inaczej? Czy naprawdę musiałem wybierać między matką a żoną? Dlaczego rodzina potrafi być jednocześnie największą siłą i największym ciężarem? Czy wy też kiedyś musieliście wybierać między bliskimi?