Między dwoma światami: Historia Marty i jej matki – o zakazanej miłości, rodzinnych sekretach i walce o siebie

– Marta, nie rozumiesz, że to nie jest dla ciebie! – głos mamy przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy zlewie, ściskając w dłoni kubek z niedopitą herbatą. Ręce mi drżały, a w gardle rosła gula.

– Mamo, ja… – zaczęłam, ale przerwała mi ruchem dłoni. Jej twarz była blada, oczy błyszczały gniewem i czymś jeszcze – strachem? Rozczarowaniem?

– Nie po to harowałam całe życie, żebyś teraz wszystko zaprzepaściła przez… przez jakiegoś chłopaka! – wykrzyknęła. – Masz skończyć prawo, tak jak się umawiałyśmy. To twoja przyszłość!

Wtedy poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Przyszłość. Słowo, które powtarzała mi od dziecka. Przyszłość, która nigdy nie była moja.

Miałam dwadzieścia dwa lata i studiowałam prawo na Uniwersytecie Warszawskim. Mama – Anna Nowak – była dumą rodziny: samotnie wychowała mnie po śmierci taty, pracowała jako nauczycielka polskiego w liceum i zawsze powtarzała, że wykształcenie to klucz do wszystkiego. W naszym domu nie było miejsca na słabość ani na marzenia inne niż te, które ona uznała za właściwe.

A jednak od kilku miesięcy żyłam w dwóch światach. Jeden to ten oficjalny: Marta Nowak, pilna studentka, wzorowa córka. Drugi – ten ukryty przed światem – to ja zakochana w chłopaku, którego nigdy nie powinnam była poznać.

Bartek Zieliński był wszystkim, czego mama się bała: starszy ode mnie o pięć lat, bez stałej pracy, z przeszłością, o której szeptało pół osiedla. Poznaliśmy się przypadkiem na przystanku tramwajowym. Zaczęło się od rozmowy o książkach – on czytał „Mistrza i Małgorzatę”, ja miałam pod pachą kodeks cywilny. Zaiskrzyło natychmiast.

Spotykaliśmy się po kryjomu. Bartek pokazał mi świat, o którym nie miałam pojęcia: koncerty w małych klubach, nocne spacery po Pradze, rozmowy do rana o wszystkim i o niczym. Przy nim czułam się wolna.

Ale każda chwila szczęścia miała swoją cenę. Mama zaczęła coś podejrzewać. Coraz częściej wypytywała mnie o znajomych, sprawdzała telefon, a nawet próbowała śledzić mnie po zajęciach. Czułam się jak w klatce.

Pewnego wieczoru wróciłam do domu później niż zwykle. W kuchni czekała na mnie mama. Na stole leżał mój telefon – otwarty na wiadomości od Bartka.

– Kto to jest? – zapytała cicho.

Nie odpowiedziałam. Widziałam łzy w jej oczach.

– Marta… Ja tylko chcę dla ciebie dobrze. On cię zniszczy. Tak jak twój ojciec zniszczył mnie.

Zamarłam. O ojcu nie mówiłyśmy prawie nigdy. Wiedziałam tylko tyle, że odszedł nagle, zostawiając nas z długami i niespełnionymi obietnicami.

– Mamo, Bartek nie jest tatą – powiedziałam cicho.

– A skąd możesz wiedzieć? Jesteś jeszcze dzieckiem! – krzyknęła.

Wybiegłam z domu trzaskając drzwiami. Przez całą noc błąkałam się po mieście. W głowie kłębiły mi się myśli: czy naprawdę jestem tylko przedłużeniem jej marzeń? Czy mogę żyć własnym życiem?

Kolejne tygodnie były koszmarem. Mama przestała ze mną rozmawiać. W domu panowała cisza tak gęsta, że można ją było kroić nożem. Na uczelni ledwo dawałam sobie radę – egzaminy zbliżały się wielkimi krokami, a ja nie mogłam się skupić.

Bartek próbował mnie wspierać:

– Marta, musisz zdecydować, czego chcesz naprawdę. Nie możesz żyć dla niej.

Ale jak miałam wybrać między matką a miłością? Między lojalnością a wolnością?

W końcu nadszedł dzień egzaminu z prawa cywilnego – najważniejszego w semestrze. Siedziałam nad kartką i patrzyłam na pytania, których odpowiedzi znałam na pamięć. Ale ręka odmówiła mi posłuszeństwa. Wybiegłam z sali, zostawiając wszystko za sobą.

Po południu poszłam do Bartka. Siedzieliśmy w jego małym mieszkaniu na Grochowie.

– Co teraz? – zapytał.

– Nie wiem – odpowiedziałam szczerze.

Wróciłam do domu późno w nocy. Mama czekała na mnie w salonie.

– Zawiodłam cię – powiedziałam bez emocji.

– Nie rozumiesz… Ja tylko chciałam ci oszczędzić bólu – wyszeptała.

– Ale to nie jest moje życie! – krzyknęłam przez łzy.

Wtedy pierwszy raz zobaczyłam ją naprawdę bezbronną. Usiadła obok mnie i objęła ramieniem.

– Boję się o ciebie, Marto. Boję się, że popełnisz te same błędy co ja.

Milczałyśmy długo. W końcu powiedziałam:

– Muszę spróbować żyć po swojemu. Nawet jeśli się sparzę.

Od tamtej pory nic już nie było takie samo. Zdałam egzaminy w drugim terminie, ale już wiedziałam, że prawo nie jest moją drogą. Zaczęłam pisać – opowiadania, felietony do studenckiej gazetki. Bartek był przy mnie przez jakiś czas, ale nasze drogi w końcu się rozeszły – każde z nas musiało odnaleźć siebie na nowo.

Mama powoli uczyła się akceptować moje wybory. Nadal się kłócimy, ale już inaczej – z szacunkiem dla siebie nawzajem.

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy można naprawdę być sobą bez ranienia tych, których kochamy? Czy odwaga do życia po swojemu zawsze musi kosztować aż tyle?