Między dwoma światami: Gdy mąż staje się dzieckiem w cudzym ogrodzie – historia o marzeniach, rozczarowaniach i rodzinnych konfliktach

– Znowu o tym samym, Tomek? – wykrzyknęłam, trzaskając drzwiami od kuchni. – Ile razy mam ci powtarzać, że nie chcę mieszkać na żadnej wsi?!

Tomek stał przy oknie, z kubkiem kawy w ręku, patrząc gdzieś daleko za szybę, jakby tam, za blokowiskiem na Ursynowie, już rozciągały się jego wymarzone pola. – Ty nigdy nie próbujesz mnie zrozumieć, Anka – odpowiedział cicho, ale z tą nutą uporu, którą znałam aż za dobrze. – Tam jest życie. Tu jest tylko beton i hałas.

Westchnęłam ciężko. Od miesięcy nasze rozmowy krążyły wokół tego samego tematu. Tomek chciał uciec na wieś, ja nie wyobrażałam sobie życia bez tramwajów, kawiarni i mojej mamy pod ręką. Kiedyś śmialiśmy się z tych różnic. Teraz były jak mur nie do przeskoczenia.

Wszystko zaczęło się niewinnie. Pojechaliśmy do moich rodziców na obiad. Mama zrobiła rosół, tata opowiadał stare anegdoty z pracy w PKP. Tomek był spięty, jakby każdy żart był wymierzony w niego. Po obiedzie wyszliśmy na balkon. Mama zapytała: – I co tam u was? Planujecie coś?

Tomek spojrzał na mnie znacząco i wypalił: – Myślę o przeprowadzce na wieś.

Mama spojrzała na mnie pytająco. Poczułam, jak robi mi się gorąco. – Przecież Ania ma tu pracę, mieszkanie…

– Ale ja mam dość tego miasta – przerwał jej Tomek. – Chcę mieć ogród, własne warzywa. Chcę ciszy.

Tata chrząknął. – Synku, wieś to nie bajka. Tam trzeba zapieprzać od rana do nocy.

Tomek wzruszył ramionami. – Przynajmniej to ma sens.

W drodze powrotnej milczeliśmy. W domu wybuchła awantura.

– Dlaczego musisz wszystko zmieniać?! – krzyczałam. – Tu jest nasze życie!

– Twoje życie! – odpowiedział. – Ja tu tylko egzystuję!

Od tamtej pory było już tylko gorzej. Tomek zaczął przeglądać ogłoszenia o domach na Mazowszu. Wysyłał mi linki do ruin z odpadającym tynkiem i polami po horyzont. Ja coraz częściej zamykałam się w łazience i płakałam po cichu.

Pewnego dnia wróciłam z pracy wcześniej. Zastałam Tomka siedzącego przy stole z mapą rozłożoną na pół pokoju.

– Znalazłem coś! – powiedział z błyskiem w oku. – Mały domek pod Grójcem. Jest sad jabłoniowy! Wyobrażasz sobie? Nasze dzieci biegające po trawie…

– Jakie dzieci? – przerwałam mu ostro. – My nawet nie umiemy się dogadać!

Zamilkł. Po raz pierwszy zobaczyłam w jego oczach strach.

Wieczorem zadzwoniła mama.

– Aniu, co się dzieje? Słyszałam od taty, że Tomek coś przebąkuje o sprzedaży mieszkania…

– Mamo, ja już nie wiem… On chyba naprawdę chce tam uciec.

– A ty?

Zamilkłam. Nie wiedziałam już nic.

Tomek zaczął coraz częściej znikać na całe dnie. Mówił, że jeździ oglądać domy. W rzeczywistości jeździł sam do swojego dzieciństwa – do wspomnień o babci na wsi pod Pułtuskiem, gdzie spędzał każde lato.

Któregoś dnia wrócił późno w nocy, brudny od błota.

– Byłem tam… Wiesz, Anka? Tam pachnie inaczej. Tam człowiek oddycha.

– A ja? Ja tu duszę się bez ciebie!

Wybuchłam płaczem. On usiadł obok mnie i pierwszy raz od miesięcy mnie przytulił.

– Przepraszam… Ale ja nie umiem inaczej żyć.

Zaczęliśmy chodzić do terapeuty. Rozmawialiśmy godzinami o tym, czego naprawdę chcemy. Okazało się, że Tomek czuje się w mieście jak dziecko zamknięte w cudzym ogrodzie – niby wszystko jest piękne i zadbane, ale nie jego.

Ja z kolei bałam się samotności i tego, że zostanę odcięta od wszystkiego, co znam.

Pewnego dnia Tomek przyszedł z decyzją:

– Jadę tam na miesiąc. Spróbuję sam. Jeśli mi się nie spodoba… wrócę.

Zgodziłam się z ciężkim sercem.

Przez ten miesiąc dzwonił codziennie. Opowiadał o pracy przy sadzie, o sąsiadach, którzy patrzyli na niego jak na dziwaka z miasta. O samotnych wieczorach przy kominku i ciszy tak głuchej, że aż bolało.

Po miesiącu wrócił inny człowiek. Zmęczony, ale spokojniejszy.

– To nie jest takie proste… Ale chyba muszę spróbować jeszcze raz.

Patrzyliśmy na siebie długo w milczeniu.

Nie wiem, co będzie dalej. Może się rozstaniemy. Może znajdziemy kompromis. Może nauczymy się żyć między dwoma światami.

Czasem pytam siebie: czy można kochać kogoś tak bardzo, żeby pozwolić mu odejść za marzeniem? A może prawdziwa miłość to umiejętność budowania wspólnego ogrodu tam, gdzie oboje czujemy się u siebie?