Między dwoma matkami: Moja walka o rodzinę, której nikt nie widzi

— Znowu tam idziesz? — głos mojej mamy przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy zlewie, myjąc kubek po porannej kawie, kiedy jej słowa zatrzymały mnie w pół ruchu. — Przecież ona ma syna, niech się nią zajmie.

Spojrzałam na nią bez słowa. Wiedziałam, że chodzi o teściową, panią Zofię. Od kilku miesięcy jej zdrowie pogarszało się w zastraszającym tempie. Najpierw drobne zapomnienia, potem upadki, aż w końcu diagnoza: choroba Alzheimera. Mój mąż, Tomek, pracował po dwanaście godzin dziennie jako kierowca ciężarówki. Nie było go w domu przez większość tygodnia. To ja zostałam z Zofią i jej coraz bardziej nieprzewidywalnym światem.

— Mamo, ona mnie potrzebuje — odpowiedziałam cicho, czując jak w gardle rośnie mi gula.

— A ja? — jej głos zadrżał. — Ty chyba zapominasz, że ja też jestem twoją matką.

To był początek końca mojego spokoju. Każdego dnia czułam się rozdarta na pół. Moja mama, Elżbieta, była wdową od pięciu lat. Sama mieszkała w naszym starym mieszkaniu na Pradze i coraz częściej dzwoniła z błahymi sprawami: przepalona żarówka, cieknący kran, samotność. Zofia mieszkała po drugiej stronie Wisły, w bloku na Ursynowie. Każda podróż między nimi była jak przeprawa przez własne sumienie.

Pamiętam dzień, kiedy Zofia po raz pierwszy mnie nie poznała. Weszłam do jej mieszkania z zakupami i usłyszałam:

— Kim pani jest? Proszę wyjść!

Serce mi pękło. Przez chwilę stałam w progu z siatkami w rękach, nie wiedząc co zrobić. Potem zadzwoniłam do Tomka.

— Ona mnie nie poznaje — wyszeptałam przez łzy.

— Kochanie, wytrzymaj jeszcze trochę. Ja naprawdę nie mogę wrócić wcześniej — jego głos był zmęczony i daleki.

Wróciłam do domu późnym wieczorem. Mama czekała na mnie z kolacją.

— Zimna już — rzuciła oschle. — Ale pewnie i tak nie jesteś głodna po całym dniu u niej.

Nie odpowiedziałam. W milczeniu usiadłam przy stole i zaczęłam jeść. W głowie kłębiły mi się myśli: czy jestem złą córką? Czy można być dobrą dla dwóch matek naraz?

Z czasem sytuacja stawała się coraz bardziej napięta. Mama zaczęła mówić znajomym, że ją zaniedbuję. Ciotka Basia zadzwoniła do mnie pewnego wieczoru:

— Aniu, twoja mama jest taka samotna… Może powinnaś mniej czasu spędzać u teściowej?

Czułam się osaczona. Z jednej strony Zofia potrzebowała mnie coraz bardziej: trzeba było pilnować leków, gotować obiady, prać pościel po kolejnych „wypadkach”. Z drugiej strony mama coraz częściej płakała przez telefon.

Pewnego dnia Tomek wrócił wcześniej do domu. Zastał mnie siedzącą na podłodze w łazience, płaczącą bezgłośnie.

— Aniu… — uklęknął obok mnie i przytulił mocno. — Nie możesz wszystkiego brać na siebie.

— Ale kto to zrobi? — szlochałam. — Ty pracujesz, mama jest sama…

Tomek milczał długo.

— Może czas pomyśleć o pomocy z zewnątrz? O opiekunce?

Zamarłam. Wiedziałam, że dla Zofii to byłby cios w godność. Dla mojej mamy – dowód na to, że wybieram „obcych” zamiast rodziny.

Tydzień później doszło do wybuchu. Mama przyszła do nas bez zapowiedzi i zastała mnie wychodzącą z torbą leków dla Zofii.

— Ty naprawdę masz mnie gdzieś! — krzyknęła na klatce schodowej tak głośno, że sąsiadka wychyliła się zza drzwi.

— Mamo! Przestań! — próbowałam ją uciszyć.

— Po co ci ta cała teściowa? Przecież ona nawet cię nie poznaje! — łzy ciekły jej po policzkach.

Wtedy pierwszy raz poczułam do niej złość. Nie rozumiała, że Zofia była dla mnie kimś więcej niż tylko „teściową”. Po ślubie to ona nauczyła mnie gotować rosół „jak u mamy”, to ona tuliła mnie do snu, kiedy Tomek miał nocną zmianę. Była moją drugą matką.

Przez kilka dni nie odbierałam telefonów od mamy. Skupiłam się na Zofii – jej świat kurczył się coraz bardziej, a ja byłam jedynym mostem do rzeczywistości.

W końcu zadzwoniła ciotka Basia:

— Aniu, twoja mama jest w szpitalu. Miała atak serca.

Zawalił mi się świat. Wybiegłam z domu bez słowa wyjaśnienia dla Tomka. W szpitalu mama leżała blada i słaba.

— Przepraszam… — wyszeptałam przez łzy.

Otworzyła oczy i uśmiechnęła się smutno.

— Ja też przepraszam… Bałam się cię stracić.

Wtedy zrozumiałam: obie bałyśmy się tego samego – samotności i bycia zapomnianą.

Po wyjściu mamy ze szpitala zaczęłyśmy rozmawiać inaczej. Powoli nauczyłam się prosić o pomoc – zatrudniłyśmy opiekunkę dla Zofii na kilka godzin dziennie. Mama zaczęła przychodzić do nas na obiady i czasem nawet pomagała mi przy Zofii.

Nie było łatwo. Były dni pełne łez i pretensji, ale były też chwile śmiechu przy wspólnym stole.

Czasem patrzę na zdjęcie obu moich matek – tej biologicznej i tej „po mężu” – i myślę: czy można kochać dwie matki naraz? Czy lojalność zawsze musi oznaczać wybór jednej strony?

A wy? Jak radzicie sobie z rozdwojeniem serca między tymi, których kochacie najbardziej?