Między Cudem a Codziennością: Historia Krystyny i Jakuba

— Spodoba ci się, mamo. Ona jest po prostu cudowna! — Jakub aż promieniał, stojąc w progu kuchni. W jego oczach widziałam tę samą dziecięcą ekscytację, z którą kiedyś pokazywał mi swoje pierwsze rysunki. Teraz jednak nie chodziło o kredki i papier, tylko o kobietę, którą miałam poznać za kilka minut.

Stałam przy kuchence, mieszając zupę, choć wcale nie byłam głodna. Osiem lat temu, gdy zmarł mój mąż Marek, wszystko się zmieniło. Wtedy kolacje przygotowywałam z myślą o nim — żeby wrócił do domu i poczuł zapach świeżego chleba, żebyśmy mogli razem usiąść przy stole i porozmawiać o tym, co przyniósł dzień. Teraz gotowałam już tylko z przyzwyczajenia. Czasem wydawało mi się, że gotuję dla duchów.

— A nie znudzi ci się życie z cudem? — zapytałam ironicznie, nie odwracając się od garnka. Słyszałam, jak Jakub westchnął. Wiedziałam, że go ranię, ale nie potrafiłam inaczej.

— Mamo, proszę cię… — zaczął, ale przerwałam mu ruchem ręki.

— Zostaw już tę zupę, wszystko jest dobrze — powiedział cicho. — Chciałbym, żebyś była szczęśliwa, żebyś ją polubiła.

Nie odpowiedziałam. W mojej głowie kłębiły się myśli: czy to ja jestem problemem? Czy może po prostu nie umiem już cieszyć się niczym nowym?

Drzwi wejściowe skrzypnęły i usłyszałam śmiech. Jakub wprowadził do mieszkania Magdę — swoją narzeczoną. Była wysoka, szczupła, miała długie włosy spięte w niedbały kok i uśmiech, który wydawał się zbyt szeroki jak na tę porę roku. W rękach trzymała bukiet tulipanów.

— Dzień dobry pani Krystyno! — powiedziała radośnie. — Mam nadzieję, że nie przeszkadzam.

— Skądże — odpowiedziałam chłodno. — Proszę wejść.

Jakub spojrzał na mnie z wyrzutem. Zrobiło mi się głupio, ale nie umiałam zmusić się do entuzjazmu. Przypomniałam sobie własne początki z Markiem — jak bardzo bałam się jego matki, jak bardzo chciałam jej zaimponować. Czy byłam wtedy taka jak Magda? Może nawet bardziej naiwna?

Usiedliśmy przy stole. Magda opowiadała o swojej pracy w przedszkolu, o dzieciach, które ją uwielbiają, o planach na przyszłość. Jakub patrzył na nią z zachwytem. Ja słuchałam jednym uchem, drugim nasłuchiwałam ciszy w mieszkaniu — tej ciszy, która od śmierci Marka stała się moim codziennym towarzyszem.

— A pani? — zapytała nagle Magda. — Czym się pani zajmuje?

Zaskoczyło mnie to pytanie. Przez chwilę nie wiedziałam, co odpowiedzieć.

— Teraz już niczym szczególnym — odparłam szczerze. — Kiedyś pracowałam w bibliotece.

— Och! Uwielbiam książki! — wykrzyknęła Magda. — Jakub mówił mi, że to pani zaraziła go miłością do literatury.

Spojrzałam na syna. Uśmiechnął się do mnie lekko, jakby chciał powiedzieć: widzisz? To dzięki tobie jestem tym, kim jestem.

Przez chwilę poczułam coś na kształt dumy. Ale zaraz potem wróciła gorycz.

Po kolacji Jakub i Magda poszli do jego pokoju. Zostałam sama w kuchni. Zmywałam naczynia powoli, starając się nie myśleć o tym, jak bardzo czuję się zbędna w ich świecie pełnym planów i marzeń.

Następnego dnia Jakub poprosił mnie o rozmowę.

— Mamo, wiem, że trudno ci zaakceptować zmiany… Ale ja naprawdę kocham Magdę. Chciałbym, żebyś spróbowała ją poznać.

— Próbuję — odpowiedziałam cicho. — Ale to wszystko jest dla mnie trudne.

— Dlaczego? Boję się, że zostanę sama? Że już nikogo nie będę miała?

Jakub spojrzał na mnie poważnie.

— Nigdy nie zostaniesz sama, mamo. Ale musisz pozwolić mi żyć własnym życiem.

Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Wiedziałam, że ma rację. Ale jak pogodzić się z tym, że dziecko dorasta i odchodzi?

Wieczorem zadzwoniła moja siostra Anna.

— I jak było? — zapytała bez ogródek.

— Nie wiem… Czuję się jak intruz we własnym domu — przyznałam szczerze.

— Krystyna, musisz dać sobie szansę. Nie możesz żyć tylko wspomnieniami o Marku. On by tego nie chciał.

Westchnęłam ciężko.

— Łatwo ci mówić… Ty masz męża i dzieci pod jednym dachem.

— Ale wiem też, co znaczy tęsknić za kimś bliskim — odpowiedziała Anna łagodnie.

Po tej rozmowie długo siedziałam w fotelu przy oknie. Patrzyłam na światła miasta i zastanawiałam się, czy jeszcze kiedyś poczuję się potrzebna komuś tak naprawdę.

Kilka dni później Magda przyszła sama. Przyniosła ciasto i zaproponowała wspólne pieczenie pierogów na święta.

— Chciałabym nauczyć się robić je tak dobrze jak pani — powiedziała szczerze.

Patrzyłam na nią przez chwilę w milczeniu. Potem skinęłam głową.

— Dobrze… Pokażę ci.

W kuchni rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym. Magda opowiadała o swoim dzieciństwie w małym miasteczku pod Lublinem; ja wspominałam Marka i nasze pierwsze wspólne święta. Po raz pierwszy od dawna poczułam coś na kształt spokoju.

Wieczorem Jakub zadzwonił:

— I jak wam poszło?

— Dobrze — odpowiedziałam krótko. — Magda jest… naprawdę miła.

Usłyszałam ulgę w jego głosie.

Kiedy zostałam sama, długo myślałam o tym wszystkim. Może życie z cudem naprawdę może być piękne? Może trzeba tylko pozwolić sobie na odrobinę nadziei?

Czy potrafię jeszcze otworzyć serce na nowe uczucia? Czy jestem gotowa pozwolić odejść przeszłości i zacząć żyć naprawdę? Może każdy z nas musi znaleźć swój własny sposób na pogodzenie cudu z codziennością…