Między ciszą a krzykiem: Historia matki, której dzieci zapomniały o jej istnieniu
– Naprawdę nie możesz przyjechać nawet na chwilę? – mój głos drżał, choć starałam się brzmieć spokojnie. W słuchawce zapadła cisza, którą znałam aż za dobrze.
– Mamo, przecież mówiłam, że mam dużo pracy. – Głos Magdy był zniecierpliwiony, jakby rozmawiała z kimś obcym, a nie z matką, która przez trzydzieści lat oddawała jej wszystko.
Zamknęłam oczy. W głowie kłębiły się wspomnienia: jej pierwsze kroki, nocne gorączki, szkolne przedstawienia, na których zawsze byłam w pierwszym rzędzie. Teraz dzieliło nas nie tylko 200 kilometrów, ale i mur obojętności.
– Rozumiem – wyszeptałam. – Ale wiesz… minął już miesiąc od twojego ostatniego telefonu.
– Mamo, muszę kończyć. Pa.
Sygnał urwał się nagle. Zostałam sama w kuchni, wśród zapachu świeżo upieczonego chleba, który piekłam z myślą o dzieciach. Zegar na ścianie tykał głośniej niż zwykle. Przez okno widziałam sąsiadkę, panią Halinę, jak wnosiła do domu torbę z zakupami. Jej syn przyjeżdżał co tydzień.
Zawsze myślałam, że rodzina to najważniejsze, że dzieci odwdzięczą się za miłość i poświęcenie. Ale moje dzieci… Magda, Tomek i Ania – każde z nich żyło własnym życiem. Od śmierci męża minęły cztery lata. Najpierw byli przy mnie, potem coraz rzadziej dzwonili, aż w końcu kontakt niemal zamarł.
Pamiętam dzień pogrzebu. Staliśmy wszyscy razem, trzymając się za ręce. Obiecywaliśmy sobie, że będziemy się wspierać. Ale życie szybko zweryfikowało te słowa.
Tomek zadzwonił ostatnio tylko po to, by zapytać o akt własności działki pod Warszawą. Ania wysłała SMS-a na imieniny: „Wszystkiego najlepszego, mamo!” – bez nawet jednego telefonu.
Czułam się jak cień w ich życiu. Przestałam być potrzebna.
W zeszłym tygodniu podjęłam decyzję. Napisałam do nich wiadomość:
„Dzieci, jeśli nie znajdziecie czasu, by mnie odwiedzić do końca miesiąca, przestanę się odzywać. Nie chcę być dla was tylko numerem w telefonie.”
Odpowiedziała tylko Magda:
„Mamo, przesadzasz. Każdy ma swoje życie.”
Czy przesadzam? Czy matka może wymagać od dorosłych dzieci obecności? Czy to egoizm?
Przez kilka dni nie mogłam spać. W nocy słyszałam głosy z przeszłości: śmiech dzieci w ogrodzie, kłótnie o pilota do telewizora, wspólne święta przy stole pełnym pierogów i barszczu.
Pewnego wieczoru zadzwoniła Ania.
– Mamo… dostałam twoją wiadomość. Przepraszam, że tak rzadko dzwonię. Ale wiesz… mam dużo na głowie. Michał stracił pracę, dzieci ciągle chorują…
– Rozumiem – przerwałam jej łagodnie. – Ale ja też mam swoje życie. I też czasem czuję się samotna.
– Nie wiem, co powiedzieć…
– Nie musisz nic mówić. Chciałam tylko wiedzieć, czy jeszcze jestem dla was ważna.
Po tej rozmowie długo płakałam. Nie ze złości – z bezsilności.
Następnego dnia odwiedziła mnie pani Halina.
– Krysiu, co taka smutna chodzisz?
Opowiedziałam jej wszystko. Słuchała uważnie, kiwając głową.
– Moje dzieci też czasem zapominają – powiedziała cicho. – Ale ja im nie grożę. Wiesz… oni mają swoje życie. My już swoje przeżyłyśmy.
Czy to znaczy, że powinnam pogodzić się z samotnością? Czy każda matka musi w końcu zejść na drugi plan?
Kilka dni później Tomek zadzwonił niespodziewanie:
– Mamo… chyba przesadziłem ostatnio z tym pytaniem o działkę. Przepraszam. Może przyjadę w przyszłym tygodniu?
Serce mi zabiło mocniej.
– Oczywiście! Upiekę twoje ulubione ciasto z jabłkami.
Ale tydzień minął i Tomek nie przyjechał.
Zaczęłam chodzić na spacery do parku. Tam spotykałam innych samotnych ludzi – starszego pana Zbyszka, który opowiadał o swoich wnukach mieszkających w Anglii; panią Ewę, która codziennie karmiła gołębie i czekała na telefon od córki.
Zrozumiałam wtedy, że nie jestem sama w swoim bólu.
W końcu nadszedł ostatni dzień miesiąca. Siedziałam przy stole z kubkiem herbaty i patrzyłam na telefon. Cisza była głośniejsza niż kiedykolwiek wcześniej.
Napisałam do dzieci krótką wiadomość:
„Kocham was bardzo, ale nie chcę być ciężarem ani wyrzutem sumienia. Jeśli kiedyś zatęsknicie – wiecie gdzie mnie znaleźć.”
Odłożyłam telefon i poczułam ulgę pomieszaną ze smutkiem.
Czy moje ultimatum było zbyt surowe? Czy powinnam była czekać cierpliwie jak pani Halina? A może każda matka ma prawo upomnieć się o miłość swoich dzieci?
Czasem patrzę na stare zdjęcia: uśmiechnięte twarze moich dzieci, wspólne wakacje nad Bałtykiem, święta w ciasnym mieszkaniu na Pradze. Zastanawiam się: gdzie popełniłam błąd? Czy można kochać za bardzo?
Może wy mi powiecie: czy powinnam walczyć dalej o ich uwagę? Czy lepiej nauczyć się żyć dla siebie?
Czy samotność to cena za bezwarunkową miłość?