Łzy nie pomogą: Mąż zdradził mnie z 18-latką, a ja wierzyłam, że u nas wszystko jest w porządku!

– Władek, powiedz mi prawdę. Czy ty mnie zdradzasz? – mój głos drżał, a serce waliło jak oszalałe. Stałam w kuchni, ściskając w dłoni kubek z zimną już herbatą. Władysław siedział przy stole, patrząc gdzieś w bok, unikając mojego wzroku. Przez chwilę w pokoju panowała cisza tak gęsta, że słyszałam tylko własny oddech i tykanie zegara na ścianie.

– Zosia… – zaczął cicho, ale nie dokończył. W tej jednej chwili wiedziałam już wszystko. Nie musiał mówić ani słowa więcej.

Nie wiem, co bolało bardziej – to, że mnie zdradził, czy to, że przez tyle lat żyłam w iluzji szczęścia. Przez 24 lata byliśmy razem. Poznaliśmy się na studiach w Krakowie. On był wtedy pewnym siebie chłopakiem z Nowej Huty, ja – nieśmiałą dziewczyną z małego miasteczka pod Tarnowem. Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia. Był moim pierwszym i jedynym mężczyzną. Wierzyłam, że razem przetrwamy wszystko.

Przez lata budowaliśmy dom, wychowywaliśmy syna i córkę. Były trudne chwile – kredyt na mieszkanie, choroba mojej mamy, jego zwolnienie z pracy podczas kryzysu. Ale zawsze byliśmy razem. Myślałam, że jesteśmy drużyną nie do pokonania.

Ostatnie miesiące były inne. Władek coraz częściej wracał późno do domu. Tłumaczył się pracą, nowymi projektami w firmie budowlanej. Czułam jednak, że coś jest nie tak. Przestał mnie przytulać na dobranoc, unikał rozmów o przyszłości. Kiedy pytałam, czy wszystko w porządku, odpowiadał zdawkowo: „Zmęczony jestem”.

Pewnego wieczoru zobaczyłam na jego telefonie wiadomość: „Tęsknię za tobą”. Serce mi zamarło. Nie chciałam wierzyć własnym oczom. Przez kilka dni chodziłam jak w transie, aż zebrałam się na odwagę i zapytałam go wprost.

– To nie tak… – próbował się tłumaczyć. – Zosia, ja… nie chciałem cię skrzywdzić.

– To kto to jest? – głos mi się łamał.

– Ma na imię Ola. Ma osiemnaście lat…

W tej chwili świat mi się zawalił. Ola? Dziewczyna młodsza od naszej córki! Poczułam się upokorzona i zdradzona jak nigdy dotąd.

Przez kolejne dni żyłam jak w koszmarze. Dzieci zauważyły, że coś jest nie tak. Syn próbował rozmawiać z ojcem, córka płakała po nocach w swoim pokoju. Władek wyprowadził się do matki „na jakiś czas”, a ja zostałam sama w pustym mieszkaniu pełnym wspomnień.

Nie mogłam spać. W głowie kłębiły mi się pytania: Gdzie popełniłam błąd? Czy byłam zbyt nudna? Czy przestałam być atrakcyjna? Przeglądałam stare zdjęcia – uśmiechnięci na wakacjach nad Bałtykiem, wspólne święta przy stole, pierwsze kroki naszych dzieci…

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie teściowa:

– Zosiu, Władek jest głupi. Ale proszę cię, nie rób niczego pochopnie. Pomyśl o rodzinie…

Rodzinie? A co z moimi uczuciami? Czy przez całe życie mam być tą „rozsądną”, która wszystko wybacza?

Przyjaciółka Basia zaprosiła mnie na kawę.

– Zosia, musisz pomyśleć o sobie – powiedziała stanowczo. – On cię zranił. Masz prawo być zła i masz prawo odejść.

Ale jak odejść po tylu latach? Jak zostawić wspólne życie?

W pracy trudno było mi się skupić. Koleżanki patrzyły na mnie ze współczuciem, choć nikt nie pytał wprost. Czułam się jakby wszyscy wiedzieli o moim upokorzeniu.

Najgorsze były wieczory. Siadałam na kanapie i płakałam do poduszki. Łzy nie pomagały. Czułam tylko pustkę i żal.

Po miesiącu Władek przyszedł do domu.

– Zosia… Przepraszam cię za wszystko. Nie wiem, co mi odbiło… Ola to tylko… chwilowe zauroczenie. Chcę wrócić do domu.

Patrzyłam na niego i nie poznawałam człowieka, którego kiedyś kochałam najbardziej na świecie.

– A co ze mną? Co z naszymi dziećmi? Myślisz, że wystarczy powiedzieć „przepraszam” i wszystko będzie jak dawniej?

Nie odpowiedział. Wyszedł bez słowa.

Dzieci były rozdarte. Syn obwiniał ojca, córka prosiła mnie, żebym mu wybaczyła „dla dobra rodziny”. Ale czy można wybaczyć coś takiego?

Zaczęłam chodzić na terapię. Psycholog powiedziała mi jedno zdanie, które zapamiętam do końca życia: „Nie jesteś winna jego decyzji”.

Powoli zaczęłam odzyskiwać siły. Zapisałam się na zajęcia jogi, zaczęłam spotykać się z koleżankami po pracy. Po raz pierwszy od lat pomyślałam o sobie.

Władek próbował wrócić jeszcze kilka razy. Pisał wiadomości, zostawiał kwiaty pod drzwiami. Ale coś we mnie pękło na zawsze.

Dziś jestem sama, ale czuję się silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Nadal boli mnie to, co się stało – czasem budzę się w nocy i pytam siebie: dlaczego on? Dlaczego ja?

Ale wiem jedno: już nigdy nie pozwolę nikomu traktować siebie jak powietrze.

Czy można jeszcze zaufać drugiemu człowiekowi po takim upokorzeniu? Czy warto walczyć o coś, co zostało zniszczone przez jedną chwilę słabości? Może ktoś z was zna odpowiedź…