Kruche Sercem: Historia Jadzi i Mojej Rodziny

— Znowu się gapisz, Zosia — szepnęła mi do ucha Ola, kiedy po raz kolejny zerknęłam na Jadzię. Siedziała w pierwszej ławce, tuż pod tablicą, skulona jakby chciała się schować przed całym światem. Jej warkoczyki z różowymi kokardami wyglądały jak dwa smutne motyle przyklejone do ramion. W klasie panowała cisza, bo pani Nowak właśnie sprawdzała obecność, ale ja słyszałam własne serce bijące szybciej niż zwykle.

Jadzia pojawiła się we wrześniu, kiedy liście zaczynały już żółknąć, a poranki były chłodne i wilgotne. Od razu zwróciła na siebie uwagę – nie tylko przez swój wygląd, ale też przez to, jak bardzo była inna. Zawsze miała na sobie gruby sweter, nawet gdy w klasie było duszno. Jej ręce były chude jak patyki, a twarz miała bladą i trójkątną, z wielkimi oczami, które patrzyły na wszystko z mieszaniną smutku i zdziwienia. Nikt nie wiedział, skąd się wzięła. Pani powiedziała tylko: „Jadzia dołączy do nas na jakiś czas. Proszę być dla niej miłym.”

Od pierwszego dnia czułam, że coś jest nie tak. Dzieci szeptały między sobą, że Jadzia jest chora albo że jej rodzice są bardzo bogaci i dlatego nie musi się z nikim zadawać. Ale ja widziałam coś innego — widziałam strach w jej oczach, kiedy ktoś próbował się do niej zbliżyć. Widziałam, jak drży, gdy nauczycielka zadawała jej pytania. I widziałam, jak bardzo stara się być niewidzialna.

W domu opowiedziałam o niej mamie. Mama tylko westchnęła i powiedziała: „Może po prostu potrzebuje czasu.” Ale tata był innego zdania. „Nie mieszaj się w cudze sprawy,” rzucił z kuchni, nie odrywając wzroku od gazety. Ostatnio tata był coraz bardziej nerwowy. Stracił pracę w fabryce i od tygodni szukał nowej. W domu panowała napięta atmosfera — mama chodziła cicho jak cień, a ja starałam się nie przeszkadzać.

Następnego dnia w szkole postanowiłam podejść do Jadzi podczas przerwy. Stała sama pod ścianą, trzymając w rękach książkę. — Cześć — powiedziałam nieśmiało. — Jestem Zosia.

Spojrzała na mnie zaskoczona, jakby nie spodziewała się, że ktoś do niej podejdzie. — Jadzia — odpowiedziała cicho.

— Chcesz pograć w gumę? — zaproponowałam.

Pokręciła głową. — Nie mogę…

— Dlaczego?

Zawahała się przez chwilę. — Mama mówi, że nie powinnam biegać ani skakać.

— Jesteś chora? — zapytałam bez zastanowienia.

W jej oczach pojawił się cień bólu. — Trochę…

Nie wiedziałam, co powiedzieć dalej. Przez chwilę stałyśmy w milczeniu, aż zadzwonił dzwonek i musiałyśmy wracać do klasy.

Od tego dnia zaczęłam częściej rozmawiać z Jadzią. Opowiadałam jej o sobie, o mojej młodszej siostrze Marysi i o tym, jak tata stracił pracę. Jadzia słuchała uważnie, czasem się uśmiechała, ale nigdy nie mówiła zbyt wiele o sobie. Zauważyłam jednak, że coraz częściej patrzy na mnie z wdzięcznością.

Pewnego dnia zobaczyłam ją płaczącą w szatni. Usiadłam obok i zapytałam:

— Co się stało?

— Mama jest w szpitalu — wyszeptała drżącym głosem. — Tata mówi, że wszystko będzie dobrze, ale ja mu nie wierzę.

Objęłam ją ostrożnie, bo bałam się ją złamać jak porcelanową lalkę.

— Moja mama też czasem płacze — powiedziałam cicho. — Ale zawsze mówi mi, że musimy być silne.

Jadzia spojrzała na mnie ze łzami w oczach. — Ja nie umiem być silna.

Wtedy po raz pierwszy poczułam coś dziwnego — jakby jej kruchość przeniknęła mnie na wskroś i sprawiła, że sama poczułam się słaba.

W domu opowiedziałam mamie o wszystkim. Mama przytuliła mnie mocno i powiedziała: „Niektórzy ludzie są jak szkło – piękni i delikatni. Trzeba na nich bardzo uważać.”

Tata jednak był innego zdania. Kiedy usłyszał o Jadzi i jej mamie w szpitalu, tylko wzruszył ramionami.

— Każdy ma swoje problemy — mruknął. — Lepiej skup się na własnych.

Ale ja nie potrafiłam przestać myśleć o Jadzi. Zaczęłam ją odwiedzać po szkole. Jej dom był mały i skromny – zupełnie inny niż nasz blok z wielkiej płyty. Jej tata był cichy i zamyślony, a w domu pachniało lekarstwami i czymś słodkim.

Pewnego dnia usłyszałam ich rozmowę przez uchylone drzwi:

— Tato, kiedy mama wróci?

— Nie wiem, kochanie… Lekarze robią co mogą.

Jadzia wyszła z pokoju ze spuszczoną głową. Kiedy mnie zobaczyła, uśmiechnęła się blado.

— Chodźmy na podwórko — zaproponowałam.

Usiadłyśmy na ławce pod kasztanem i patrzyłyśmy na dzieci bawiące się w berka.

— Boisz się? — zapytałam nagle.

Jadzia skinęła głową.

— Ja też się boję — przyznałam szeptem. — Boję się o tatę… Boję się o ciebie…

Przez chwilę siedziałyśmy w milczeniu.

Wkrótce potem Jadzia przestała przychodzić do szkoły. Pani Nowak powiedziała tylko: „Jadzia musi zostać w domu przez jakiś czas.” Klasa szybko o niej zapomniała, ale ja nie mogłam przestać myśleć o tej kruchej dziewczynce z wielkimi oczami.

Któregoś dnia mama przyszła po mnie do szkoły wcześniej niż zwykle.

— Zosia… Muszę ci coś powiedzieć…

Wiedziałam już wtedy, zanim wypowiedziała te słowa: „Mama Jadzi zmarła.”

Poczułam pustkę tak wielką, że aż zabrakło mi tchu. Wieczorem długo siedziałam przy oknie i patrzyłam na światła miasta.

Tata próbował mnie pocieszyć po swojemu:

— Takie jest życie… Trzeba być twardym.

Ale ja wiedziałam już wtedy, że czasem trzeba być właśnie kruchym — żeby naprawdę poczuć czyjś ból i zrozumieć jego samotność.

Nie wiem, co stało się z Jadzią później. Czasem myślę o niej wieczorami – czy znalazła kogoś, kto pomógł jej posklejać serce? Czy można nauczyć się być silnym bez utraty własnej delikatności?

Może właśnie w tej kruchości jest największa odwaga? Co wy o tym myślicie?