Kosztowna iluzja: Historia Kasi i Marka
Myłam wannę, szorując ją z uporem, jakby od tego zależało moje życie. Woda chlupała, a ja próbowałam nie myśleć o rachunkach leżących na stole w kuchni. Nagle drzwi do mieszkania otworzyły się z hukiem. Marek wszedł jak burza, z twarzą wykrzywioną przez wściekłość i panikę. — Co ty narobiłaś?! — wrzasnął, zatrzaskując za sobą drzwi tak mocno, że aż drgnęły szyby w oknach.
Zamarłam. Otarłam ręce o stary ręcznik i wyszłam do przedpokoju. — Co się stało?! — zapytałam, patrząc na niego w całkowitym niezrozumieniu. — Po co do niej poszłaś?! — ryknął, a jego głos odbił się echem od ścian naszego małego mieszkania na warszawskim Grochowie.
Przez chwilę nie mogłam pojąć, o czym mówi. — Do kogo? Marek, o co ci chodzi? — próbowałam zachować spokój, ale serce waliło mi jak młotem. — Do mojej matki! Po co tam poszłaś?!
Wtedy dotarło do mnie, o czym mówi. Wczoraj odwiedziłam jego mamę, panią Halinę, bo chciałam zapytać, czy nie wie czegoś o pracy dla mnie. Od miesięcy byłam bezrobotna, a Marek coraz częściej wracał do domu późno i coraz mniej mówił. — Chciałam tylko zapytać o pracę… — zaczęłam tłumaczyć, ale on mi przerwał.
— Pracę?! Ty myślisz, że ja nie wiem, po co tam poszłaś? Chciałaś się dowiedzieć, czy naprawdę mam te nadgodziny, czy może coś kręcę! — Jego głos był pełen goryczy i oskarżenia.
Poczułam, jak robi mi się gorąco ze złości i wstydu jednocześnie. — Marek, przestań! Przecież wiesz, że ci ufam! Po prostu… jestem zmęczona tą sytuacją. Nie mamy pieniędzy, nie rozmawiamy ze sobą…
— To trzeba było ze mną pogadać, a nie biegać do mojej matki! — rzucił przez zaciśnięte zęby. Widziałam, jak bardzo jest zraniony. Ale ja też byłam.
— A ty myślisz, że mi łatwo? Że nie widzę, jak się oddalamy? Że nie czuję się tu jak intruz? — Głos mi się załamał. — Ty nawet nie pytasz, jak się czuję…
Zapadła cisza. Marek odwrócił wzrok i zaczął chodzić po pokoju. W końcu usiadł na kanapie i ukrył twarz w dłoniach.
— Kasia… ja… ja już nie wiem, co robić. W pracy jest koszmar. Szef grozi zwolnieniami, a ja… boję się, że wszystko stracimy.
Usiadłam obok niego. Przez chwilę milczeliśmy. Czułam ciężar tej rozmowy na piersi jak kamień. W końcu odezwałam się cicho:
— Marek… ja też się boję. Ale jeśli nie będziemy ze sobą rozmawiać… to naprawdę wszystko stracimy.
Spojrzał na mnie z bólem w oczach. — Przepraszam… Nie powinienem na ciebie krzyczeć.
Objął mnie niepewnie. Poczułam ulgę i smutek jednocześnie. Wiedziałam, że to tylko chwilowe pojednanie.
Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Leżałam obok Marka i słuchałam jego spokojnego oddechu. Myśli kłębiły mi się w głowie: czy naprawdę tak bardzo mu nie ufam? Czy on mnie jeszcze kocha? Czy to wszystko ma jeszcze sens?
Następnego dnia zadzwoniła pani Halina. — Kasiu, czy wszystko u was w porządku? — zapytała z troską w głosie.
— Tak… chyba tak — odpowiedziałam wymijająco.
— Marek był dziś u mnie rano. Wyglądał na bardzo przybitego. Może powinniście trochę odpocząć od siebie?
Zamurowało mnie. Odpocząć od siebie? Przecież to byłoby przyznanie się do porażki.
Po południu Marek wrócił wcześniej niż zwykle. Usiadł naprzeciwko mnie przy stole i długo milczał.
— Kasia… musimy pogadać poważnie — zaczął w końcu. — Dostałem wypowiedzenie.
Poczułam, jak świat usuwa mi się spod nóg.
— Co teraz? — wyszeptałam.
— Nie wiem… Może rzeczywiście powinniśmy trochę od siebie odpocząć? Może to wszystko nas przerosło?
Łzy napłynęły mi do oczu. — Marek… ja cię kocham. Ale nie wiem już, jak dalej żyć w tej iluzji normalności.
Patrzył na mnie długo i smutno. — Ja też cię kocham… Ale chyba oboje jesteśmy zmęczeni udawaniem.
Tego wieczoru spakował kilka rzeczy i wyszedł. Zostałam sama w pustym mieszkaniu, które nagle wydało mi się obce i zimne.
Przez kolejne dni chodziłam jak cień po domu. Dzwoniła mama, pytała sąsiadka z naprzeciwka, czy wszystko w porządku. Kłamałam wszystkim: „Tak, wszystko dobrze”.
Ale nie było dobrze. Każdy kąt przypominał mi Marka: jego kubek na stole, koszula na krześle, nawet zapach jego perfum w łazience.
Któregoś dnia zadzwonił telefon. To był Marek.
— Kasia… możemy się spotkać?
Spotkaliśmy się w naszej ulubionej kawiarni na Saskiej Kępie. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie jak obcy ludzie.
— Przepraszam za wszystko — powiedział cicho Marek. — Za to, że ci nie ufałem… Za to, że uciekłem.
— Ja też przepraszam… Za to, że szukałam odpowiedzi gdzie indziej niż u ciebie.
Milczeliśmy długo. W końcu Marek powiedział:
— Może spróbujemy jeszcze raz? Ale tym razem bez iluzji?
Spojrzałam mu w oczy i zobaczyłam w nich nadzieję pomieszaną ze strachem.
Nie wiem, co będzie dalej. Może ta historia nauczy nas czegoś o sobie nawzajem? Może czasem trzeba stracić wszystko, żeby zobaczyć prawdę?
Czy można odbudować zaufanie po tylu ranach? Czy warto walczyć o miłość wtedy, gdy wszystko wydaje się już stracone?