Koperta na sześćdziesiątkę
– Co to jest, Andrzeju? – zapytałam, czując jak drżą mi ręce. Koperta była ciężka, jakby ważyła więcej niż powinna. Andrzej patrzył na mnie z tym swoim dziwnym uśmiechem, którego nie widziałam od lat. Uśmiechem, który nie sięgał oczu.
– Po prostu otwórz, Haniu – powiedział cicho, niemal szeptem.
W pokoju pachniało świeżo upieczonym sernikiem i kawą. Na stole stały kwiaty od dzieci, a w tle grało radio – cicho, żeby nie przeszkadzać w rozmowie. To miały być moje urodziny. Sześćdziesiąte. Dzień, który miał być świętem, a stał się początkiem końca.
Otworzyłam kopertę. Najpierw zobaczyłam nagłówek: „Pozew o rozwód”. Przez chwilę nie mogłam oddychać. Wszystko wokół zawirowało. Słowa rozmazały się przed oczami.
– To jakiś żart? – wydusiłam z siebie.
Andrzej spuścił wzrok. – Przepraszam, Haniu. Nie potrafię już dłużej udawać.
Poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Przez głowę przelatywały mi obrazy: nasz ślub w kościele na Woli, narodziny dzieci, wspólne wakacje w Międzyzdrojach, wieczory przy herbacie i książkach. Wszystko to miało się skończyć?
– Dlaczego? – zapytałam głosem, którego sama nie poznałam.
Andrzej milczał przez dłuższą chwilę. W końcu usiadł naprzeciwko mnie i spojrzał prosto w oczy.
– Zakochałem się w kimś innym – powiedział. – Od dawna już nie jestem szczęśliwy.
Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w twarz. Przez chwilę miałam ochotę rzucić w niego talerzem, ale tylko zacisnęłam pięści pod stołem.
– W kim? – spytałam cicho.
– W Magdzie z pracy – odpowiedział bez wahania.
Magda. Młodsza ode mnie o dwadzieścia lat. Zawsze uśmiechnięta, zawsze gotowa pomóc. Wiedziałam, że Andrzej spędza z nią dużo czasu w biurze, ale nigdy nie przyszło mi do głowy, że mogłoby ich coś łączyć.
– I co teraz? – spytałam. – Po prostu odejdziesz?
Andrzej skinął głową. – Tak będzie lepiej dla nas obojga.
Wstałam od stołu i wybiegłam do łazienki. Zamknęłam drzwi na klucz i oparłam się o zimne kafelki. Łzy płynęły mi po policzkach, a serce waliło jak oszalałe. Przez chwilę miałam ochotę krzyczeć, ale tylko szlochałam cicho, żeby dzieci nie usłyszały.
Kiedy wróciłam do salonu, Andrzej już pakował walizkę.
– Powiedz dzieciom sam – rzuciłam przez zaciśnięte zęby.
Nie odpowiedział. Po prostu wyszedł, zostawiając za sobą ciszę gęstą jak mgła.
Dzieci przyszły wieczorem z tortem i prezentami. Gdy zobaczyły moją twarz, od razu wiedziały, że coś jest nie tak.
– Mamo, co się stało? – zapytała Marta, moja starsza córka.
Usiadłam z nimi przy stole i powiedziałam prawdę. Marta rozpłakała się od razu. Tomek zacisnął szczęki i wyszedł na balkon zapalić papierosa, choć obiecał rzucić palenie już dawno temu.
– Jak on mógł ci to zrobić? – Marta szlochała, tuląc mnie mocno.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Sama zadawałam sobie to pytanie setki razy przez kolejne dni i noce.
Przez następne tygodnie żyłam jak we śnie. Chodziłam do pracy w bibliotece, rozmawiałam z czytelnikami o nowych książkach, ale wszystko wydawało mi się obce i bez znaczenia. W domu panowała cisza. Andrzej zabrał większość swoich rzeczy. Zostawił tylko stare zdjęcia i kilka książek na półce.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie Magda.
– Haniu… przepraszam – powiedziała cicho. – Nie chciałam tego wszystkiego…
Nie odpowiedziałam jej nic. Po prostu się rozłączyłam. Nie miałam siły na rozmowy ani wyjaśnienia.
Najgorsze były wieczory. Siadałam przy oknie z kubkiem herbaty i patrzyłam na światła miasta. Próbowałam sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz byłam naprawdę szczęśliwa. Może wtedy, gdy Marta dostała się na studia? Albo gdy Tomek przyprowadził do domu swoją pierwszą dziewczynę?
Z czasem zaczęły wychodzić na jaw kolejne sekrety. Okazało się, że Andrzej od miesięcy ukrywał przed nami swoje drugie życie. Miał konto oszczędnościowe, o którym nie wiedziałam; wyjeżdżał na „delegacje”, które były tylko pretekstem do spotkań z Magdą.
Marta była wściekła:
– Powinnaś go znienawidzić! Jak możesz być taka spokojna?
Ale ja nie potrafiłam nienawidzić Andrzeja. Byliśmy razem czterdzieści lat. Przeżyliśmy śmierć mojej mamy, chorobę Tomka, kryzysy finansowe i radości z narodzin wnuków. Jak można przekreślić całe życie jednym podpisem?
Tomek przestał rozmawiać z ojcem. Próbowałam ich pogodzić, ale bez skutku.
– On już dla mnie nie istnieje – powiedział syn krótko.
W pracy zaczęto szeptać za moimi plecami. Koleżanki patrzyły na mnie ze współczuciem albo ciekawością.
– Hania… dasz radę – mówiła Basia z działu dziecięcego.
Ale ja nie byłam tego taka pewna.
Pewnego dnia spotkałam Andrzeja przypadkiem w sklepie spożywczym na rogu naszej ulicy. Stał przy kasie z Magdą i jej córką z poprzedniego małżeństwa. Wyglądał na szczęśliwego – młodszego niż kiedykolwiek wcześniej.
Nasze spojrzenia spotkały się na sekundę. Chciałam podejść i powiedzieć mu wszystko, co myślę: o bólu, zdradzie i samotności. Ale tylko skinęłam głową i wyszłam ze sklepu bez zakupów.
Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, myśląc o tym wszystkim, co straciłam… a może o tym wszystkim, co jeszcze przede mną?
Po kilku miesiącach zaczęłam powoli wracać do życia. Zapisałam się na zajęcia jogi dla seniorów w domu kultury na Żoliborzu. Poznałam tam kilka kobiet w podobnej sytuacji – rozwiedzione, samotne, szukające nowego sensu.
Jedna z nich, Ela, zaprosiła mnie na wspólne wyjście do kina.
– Haniu, życie się nie kończy po sześćdziesiątce! – śmiała się głośno.
Zaczęłyśmy spotykać się regularnie: kawa u niej w mieszkaniu, spacery po parku Szymańskiego, czasem wyjazd do teatru czy muzeum.
Marta urodziła drugiego syna i poprosiła mnie o pomoc przy dzieciach.
– Mamo… jesteś dla mnie wzorem siły – powiedziała pewnego wieczoru.
Poczułam wtedy pierwszy raz od dawna coś na kształt dumy i spokoju.
Andrzej czasem dzwonił – głównie w sprawach formalnych albo żeby zapytać o zdrowie dzieci czy wnuków. Jego głos był inny: cichszy, bardziej zmęczony niż kiedyś.
Czasem łapałam się na tym, że tęsknię za nim… ale coraz rzadziej.
Minął rok od tamtych urodzin. Siedzę teraz przy tym samym stole co wtedy – sama, ale spokojniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Na stole leży nowa książka do przeczytania i kubek herbaty z cytryną.
Patrzę przez okno na światła miasta i myślę: czy można zacząć wszystko od nowa po sześćdziesiątce? Czy można jeszcze uwierzyć w siebie i znaleźć szczęście?
A Wy… co byście zrobili na moim miejscu?