Kim jestem naprawdę? Historia Zuzanny, która odkryła rodzinny sekret

– Zuzka, dlaczego ty masz takie jasne włosy, skoro cała nasza rodzina jest ciemnowłosa? – zapytała ciocia Halina, kiedy siedzieliśmy przy niedzielnym obiedzie w babcinym mieszkaniu na Pradze. Wszyscy zamarli. Widelec z ziemniakiem zawisł mi w powietrzu, a mama nagle zaczęła nerwowo poprawiać obrus. Tata spuścił wzrok, a babcia udawała, że nie słyszy. Miałam wtedy siedemnaście lat i po raz pierwszy poczułam, że coś jest ze mną nie tak.

Od dziecka czułam się jakby na uboczu. Moja siostra, Marta, była ulubienicą rodziny – śmiała się głośno jak tata i miała ten sam orli nos co mama. Ja byłam drobna, jasnowłosa, z niebieskimi oczami. Mama zawsze powtarzała: „Po mojej prababci jesteś taka jasna”, ale nigdy nie widziałam jej zdjęcia. Gdy pytałam o rodzinę, mama zmieniała temat albo mówiła: „Nie drąż, Zuzka, nie wszystko musisz wiedzieć”.

W szkole czułam się jeszcze bardziej obca. Marta miała paczkę przyjaciółek, ja wolałam książki i spacery po parku Skaryszewskim. Często słyszałam od nauczycieli: „Jesteś taka inna niż twoja siostra”. W domu byłam tą „dziwną”, która nie lubiła schabowego i nie śmiała się z rodzinnych żartów.

Wszystko zmieniło się na początku matury. Moja przyjaciółka Ola zrobiła sobie test DNA „dla zabawy” i namówiła mnie, żebym też spróbowała. „Może odkryjesz jakieś ciekawe korzenie!” – śmiała się. Nie traktowałam tego poważnie, ale kilka tygodni później odebrałam wyniki i… świat mi się zawalił.

Test pokazał, że nie mam żadnego pokrewieństwa z moim ojcem – ani nawet z Martą. Najpierw myślałam, że to pomyłka. Sprawdziłam wszystko trzy razy. Wynik był jednoznaczny: nie jestem biologiczną córką moich rodziców.

Przez kilka dni chodziłam jak otępiała. W końcu zebrałam się na odwagę i po kolacji powiedziałam:
– Musimy porozmawiać.
Mama pobladła. Tata odłożył gazetę.
– O co chodzi? – zapytał cicho.
– Zrobiłam test DNA. I… nie jesteśmy spokrewnieni.

Zapadła cisza tak gęsta, że słyszałam własne serce. Mama zaczęła płakać.
– Przepraszam… Nie wiedzieliśmy jak ci powiedzieć…
Tata objął ją ramieniem i patrzył na mnie z bólem.
– Kochamy cię jak własną córkę – wyszeptał.

Dowiedziałam się, że zostałam adoptowana jako niemowlę. Mama nie mogła mieć dzieci po trudnym porodzie Marty. Po latach starań zdecydowali się na adopcję – i tak trafiłam do nich z domu dziecka w Radomiu. Nikt w rodzinie o tym nie wiedział poza babcią i dziadkiem.

Byłam wściekła. Czułam się zdradzona przez wszystkich – przez rodziców, przez Martę, przez babcię, która zawsze dawała mi do zrozumienia, że „nie jestem taka jak oni”.

– Dlaczego mi nie powiedzieliście?! – krzyczałam przez łzy.
– Baliśmy się… że nas znienawidzisz – szlochała mama.

Przez kolejne tygodnie w domu panowała napięta atmosfera. Marta przestała ze mną rozmawiać – uważała, że „robię dramat z niczego”. Tata zamykał się w pracy, a mama popadła w depresję.

Zaczęłam szukać informacji o swoich biologicznych rodzicach. Pisałam listy do ośrodka adopcyjnego, przeglądałam stare dokumenty. Po kilku miesiącach dostałam odpowiedź: moja biologiczna matka mieszka w małej wsi pod Siedlcami. Miała wtedy osiemnaście lat i była uczennicą technikum rolniczego. Ojciec? Nieznany.

Długo zastanawiałam się, czy powinnam ją odnaleźć. W końcu pojechałam tam sama pociągiem. Wieś była szara i smutna, a dom mojej matki wyglądał na opuszczony. Otworzyła mi kobieta o zmęczonych oczach i siwych włosach.
– Dzień dobry… Jestem Zuzanna…
Kobieta spojrzała na mnie długo i nagle zaczęła płakać.
– Wiedziałam, że kiedyś przyjdziesz…

Rozmawiałyśmy godzinami. Opowiedziała mi o tym, jak jej rodzice zmusili ją do oddania mnie do adopcji – „bo co ludzie powiedzą”. Nigdy nie wyszła za mąż, nie miała więcej dzieci. Żyła sama ze swoim żalem i tęsknotą.

Nie potrafiłam jej wybaczyć od razu. Ale zobaczyłam w niej siebie – tę samą samotność i poczucie odrzucenia.

Po powrocie do Warszawy próbowałam odbudować relacje z adopcyjną rodziną. Mama długo nie mogła pogodzić się z tym, że szukałam swoich korzeni. Marta była zazdrosna – uważała, że „zdradziłam rodzinę”. Tata próbował być mediatorem:
– Zuzka, rodzina to nie tylko krew…
Ale ja już wiedziałam: muszę poznać całą prawdę o sobie, nawet jeśli to boli.

Minęły lata. Dziś mam trzydzieści dwa lata, męża i synka Antosia. Czasem patrzę na niego i zastanawiam się, ile jest we mnie mojej biologicznej matki, a ile tej kobiety, która mnie wychowała.

Czy można mieć dwie matki? Czy można wybaczyć kłamstwo z miłości? Czy lepiej byłoby żyć w błogiej nieświadomości?

A wy… co byście zrobili na moim miejscu? Czy każda prawda jest lepsza od kłamstwa?