Kiedy wszystko się wali: Historia Katarzyny o starości, chorobie i zdradzie

– Najpierw się postarzałaś, a teraz jeszcze zachorowałaś! Dość tego, biorę rozwód! – głos Marka odbił się echem w pustym przedpokoju. Zatrzasnął drzwi z takim impetem, że aż zadrżały szyby w oknach. Stałam tam przez chwilę, próbując zrozumieć, co właśnie się wydarzyło. Czy to naprawdę ja? Czy to moje życie? Przecież jeszcze niedawno śmialiśmy się razem przy niedzielnym obiedzie, planowaliśmy wakacje nad morzem, a teraz… teraz zostałam sama.

Usiadłam przy kuchennym stole, zaciskając dłoń na telefonie. W słuchawce rozbrzmiewał głos lekarza: – Pani Katarzyno, wyniki nie są dobre. Musimy rozpocząć leczenie jak najszybciej. – Słowa te rozlały się po moim ciele jak zimna woda. Przez chwilę świat przestał istnieć. Myśli wirowały chaotycznie, ale żadna nie chciała się zatrzymać na dłużej.

Marek nie miał pojęcia, jak bardzo się mylił. Myślał, że jestem słaba, że nie dam sobie rady bez niego. Ale czy naprawdę jestem taka bezradna? Czy to on był moją podporą, czy tylko ciężarem, który ciągnął mnie w dół przez te wszystkie lata?

Wróciłam myślami do dnia, kiedy poznałam Marka. Był wtedy czarujący, pełen energii i obietnic. Obiecywał mi świat u moich stóp. Przez lata wierzyłam w te obietnice, nawet wtedy, gdy coraz częściej wracał do domu późno, coraz rzadziej patrzył mi w oczy. Ostatnio czułam się przezroczysta – jakby mnie nie było. Może rzeczywiście się postarzałam? Może przestałam być dla niego atrakcyjna?

Ale przecież to nie tylko o wygląd chodziło. Zawsze byłam tą, która dbała o dom, gotowała ulubione potrawy Marka, pamiętała o rocznicach i urodzinach jego matki. A on? Ostatnio coraz częściej słyszałam: – Katarzyna, ty nic nie rozumiesz. Katarzyna, znowu zapomniałaś kupić mleka. Katarzyna, czemu jesteś taka smutna? – Jakby moje uczucia były dla niego ciężarem.

Pamiętam dzień, kiedy pierwszy raz poczułam ból w klatce piersiowej. Zignorowałam go – przecież tyle rzeczy było do zrobienia! Ale ból wracał coraz częściej. W końcu poszłam do lekarza. Diagnoza była jak wyrok: nowotwór piersi. Marek nawet nie spojrzał na mnie, gdy mu o tym powiedziałam. – Przesadzasz – rzucił tylko i wrócił do oglądania telewizji.

Dziś wiem, że wtedy zaczęłam się starzeć naprawdę – nie przez zmarszczki czy siwe włosy, ale przez samotność i brak wsparcia. Choroba była tylko kolejnym gwoździem do trumny naszego małżeństwa.

Po wyjściu Marka zadzwoniła moja córka, Agnieszka. – Mamo, co się dzieje? Słyszałam krzyki…
– Twój ojciec odszedł – powiedziałam cicho.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Przyjadę do ciebie – odpowiedziała w końcu.

Kiedy Agnieszka weszła do mieszkania, rzuciła mi się na szyję.
– Mamo, nie płacz. Poradzimy sobie.
Ale ja nie płakałam. Byłam zbyt zmęczona na łzy.

Wieczorem zadzwoniła teściowa.
– Katarzyno, co ty znowu narobiłaś? Marek mówił, że jesteś nieznośna i ciągle narzekasz.
– Mamo, jestem chora – odpowiedziałam drżącym głosem.
– Wszyscy jesteśmy chorzy na coś! Nie przesadzaj! – usłyszałam i poczułam, jak coś we mnie pęka.

Przez kolejne dni mieszkanie było ciche jak nigdy wcześniej. Każdy dźwięk wydawał się zbyt głośny: kapanie kranu, szum lodówki, stukot własnych kroków po panelach. Czułam się jak cień samej siebie.

Agnieszka została ze mną na kilka dni. Pomagała mi w codziennych obowiązkach, gotowała obiady i próbowała mnie rozśmieszyć.
– Mamo, pamiętasz jak tata zgubił się w lesie na grzybach?
Uśmiechnęłam się blado.
– Tak… wtedy jeszcze byliśmy szczęśliwi.
– Nadal możesz być szczęśliwa – powiedziała Agnieszka stanowczo.

Ale czy mogę? Czy po tylu latach życia dla innych potrafię jeszcze żyć dla siebie?

Któregoś dnia zadzwonił Marek.
– Musimy porozmawiać o podziale majątku – powiedział chłodno.
– Nie chcę twoich pieniędzy – odpowiedziałam spokojnie. – Chcę tylko spokoju.
Usłyszałam jego westchnienie po drugiej stronie słuchawki.
– Katarzyna…
Ale nie pozwoliłam mu dokończyć.
– To już nie ma znaczenia.

Wieczorem długo patrzyłam w lustro. Widziałam tam kobietę zmęczoną życiem, ale też kobietę silną – silniejszą niż kiedykolwiek wcześniej. Może naprawdę się postarzałam. Może jestem chora. Ale po raz pierwszy od lat poczułam coś na kształt ulgi.

Zaczęłam chodzić na spacery do parku. Spotykałam tam sąsiadkę, panią Zofię.
– Pani Kasiu, jak pani sobie radzi?
– Jakoś… dzień po dniu – odpowiadałam szczerze.
Pani Zofia uśmiechała się ciepło.
– Wie pani co? Najważniejsze to nie tracić nadziei.

Zaczęłam pisać dziennik. Każdego dnia zapisywałam swoje myśli i uczucia. To pomagało mi poukładać chaos w głowie.

Pewnego dnia Agnieszka przyniosła mi ulotkę o grupie wsparcia dla kobiet po rozwodzie i zmagających się z chorobą.
– Spróbuj pójść choć raz – poprosiła.
Poszłam. Poznałam tam kobiety takie jak ja – porzucone przez mężów, walczące z chorobą i samotnością. Po raz pierwszy od dawna poczułam się zrozumiana.

Dziś wiem jedno: życie potrafi być okrutne i niesprawiedliwe, ale zawsze można zacząć od nowa. Nawet jeśli wszystko wydaje się stracone.

Czasem patrzę w okno i zastanawiam się: czy gdybym była młodsza albo zdrowsza, Marek by został? Czy to ja zawiniłam? A może po prostu nadszedł czas, by zacząć żyć dla siebie?

Czy można odnaleźć szczęście po tylu latach życia w cieniu innych? Może warto spróbować…