Kiedy wstyd staje się codziennością: Historia o tym, jak bieda dzieli dzieci w polskiej szkole
— Oddaj ten talerz, Bartek. Nie masz opłaconego obiadu — powiedziała pani Jola z kuchni, nie patrząc mi w oczy. Stałem jak wryty, z plastikową tacką w rękach, a za mną już zbierał się tłumek dzieci. Czułem na sobie ich spojrzenia — jedni szeptali, inni chichotali. Krew napłynęła mi do twarzy. Chciałem zapaść się pod ziemię.
— Ale… mama mówiła, że zapłaciła… — wyszeptałem, choć wiedziałem, że to nieprawda. Mama od tygodni powtarzała, że „jakoś to będzie”, a ja coraz częściej wracałem do domu głodny.
— Przykro mi, Bartek. Musisz poczekać na końcu kolejki — dodała pani Jola już ciszej. Oddałem tackę i odszedłem na bok. Wtedy usłyszałem głos Kuby:
— Ej, Bartek! Może ci kanapkę pożyczyć? — zaśmiał się szyderczo. Kilku chłopaków zaczęło powtarzać „Bartek bez obiadu! Bartek bez obiadu!”.
Zacisnąłem pięści. Chciałem krzyczeć, płakać, uciec stamtąd. Ale stałem nieruchomo, jakby moje nogi były z betonu. W końcu usiadłem przy oknie i udawałem, że czytam książkę. Żołądek ściskał mnie z głodu i upokorzenia.
Po lekcjach wróciłem do domu. Mama była w pracy, więc zastałem tylko babcię Zofię. Siedziała przy kuchennym stole i cerowała moje skarpetki.
— Coś taki blady? — zapytała z troską.
Nie chciałem mówić prawdy, ale łzy same napłynęły mi do oczu.
— Babciu… nie dali mi dzisiaj obiadu w szkole… bo nie było zapłacone… — wyszeptałem.
Babcia odłożyła igłę i podeszła do mnie. Przytuliła mnie mocno.
— Dziecko moje… Przepraszam cię, że musisz przez to przechodzić. Ale obiecuję ci: jutro to załatwię.
Następnego dnia babcia przyszła ze mną do szkoły. Miała na sobie swój najlepszy płaszcz i trzymała w ręku kopertę z pieniędzmi. W sekretariacie rozmawiała z panią dyrektor długo i stanowczo.
— Proszę pani — mówiła babcia — czy naprawdę nie można było pozwolić mojemu wnukowi zjeść obiadu? Przecież to dziecko! Czy system musi być tak bezduszny?
Pani dyrektor wzruszyła ramionami:
— Przepisy są jasne. Bez wpłaty nie możemy wydawać posiłków.
Babcia spojrzała na mnie i powiedziała głośno:
— To nie jest wina dzieci, że rodzice mają problemy finansowe! Może czas pomyśleć o jakimś funduszu dla takich rodzin?
Wyszliśmy z sekretariatu w milczeniu. Babcia była roztrzęsiona, ale dumna. Ja czułem się trochę lepiej — ktoś wreszcie stanął po mojej stronie.
Niestety, w szkole nic się nie zmieniło. Kuba i jego koledzy nadal mnie wyśmiewali:
— O, Bartek! Dzisiaj już masz kasę na obiad? Może babcia ci przyniosła?
Zacząłem unikać stołówki. Siedziałem na korytarzu podczas przerw obiadowych i udawałem, że nie jestem głodny. W domu babcia gotowała mi ulubioną zupę pomidorową i próbowała pocieszać:
— Nie przejmuj się nimi, Bartuś. Ważne, że jesteśmy razem.
Ale ja czułem się coraz bardziej samotny. Mama wracała późno z pracy, zmęczona i rozdrażniona.
— Przepraszam cię, synku… Staram się jak mogę… Ale odkąd tata odszedł, wszystko jest trudniejsze…
Nie miałem do niej żalu. Wiedziałem, że robi co może. Ale żal do świata narastał we mnie każdego dnia.
Pewnego dnia babcia przyszła po mnie do szkoły wcześniej niż zwykle. Miała łzy w oczach.
— Bartuś… Dostałam dziś list z opieki społecznej. Przyznali nam dodatek na obiady dla ciebie! Już nigdy nie będziesz musiał stać na końcu kolejki!
Przytuliłem ją mocno. Poczułem ulgę i wdzięczność. Ale też smutek — bo wiedziałem, że wielu moich kolegów nadal będzie przechodzić przez to samo piekło upokorzenia.
Dziś jestem już dorosły. Pracuję jako nauczyciel i zawsze pamiętam tamten dzień w stołówce. Nigdy nie pozwalam, żeby którekolwiek dziecko czuło się gorsze przez biedę.
Czasem zastanawiam się: dlaczego tak łatwo nam oceniać innych przez pryzmat pieniędzy? Czy naprawdę system musi być tak bezduszny? Może najwyższy czas coś zmienić?