Kiedy własny dom staje się obcy: Historia matki z Łodzi
— Mamo, możesz ciszej z tym garnkiem? Marta śpi, miała ciężką noc — głos Pawła przeszył ciszę kuchni jak ostrze. Stałam przy kuchence, mieszając zupę, i poczułam, jak serce mi zamiera. To mój dom na Retkini, moje miejsce pełne wspomnień, a jednak boję się oddychać zbyt głośno.
Nigdy nie przypuszczałam, że w wieku sześćdziesięciu dwóch lat będę musiała nauczyć się być niewidzialna we własnym mieszkaniu. Paweł i Marta pojawili się tu cztery miesiące temu, kiedy stracili pracę w jednej z łódzkich firm informatycznych. — Mamo, tylko na chwilę, dopóki nie znajdziemy czegoś nowego — zapewniał mnie Paweł. Oczywiście zgodziłam się bez wahania. Jestem matką. Gdy zobaczyłam ich z walizkami pod drzwiami — zmęczonych, przygaszonych — serce mi się ścisnęło. Nie wiedziałam wtedy, że mój świat zamieni się w pole minowe.
Pierwszy tydzień był nawet przyjemny. Gotowaliśmy razem, oglądaliśmy stare zdjęcia, śmialiśmy się. Ale potem zaczęły się drobiazgi: Marta nie znosi hałasu rano, Paweł nie cierpi zapachu kawy przed dziewiątą. — Mamo, mogłabyś parzyć kawę później? — pytał łagodnie, ale za każdym razem czułam, jakby ktoś odbierał mi kolejny kawałek wolności.
Pewnego ranka próbowałam po cichu otworzyć szafę po płaszcz. Marta wyszła z pokoju z podkrążonymi oczami. — Czy naprawdę musisz tak szurać o tej porze? — rzuciła półgłosem. Zaniemówiłam. Poczułam się jak gość we własnym domu.
Wieczorem usiadłam z Pawłem przy stole. — Synu, czuję się tak, jakby już nie było tu dla mnie miejsca. Może ustalmy jakieś zasady? — westchnęłam.
Paweł spuścił wzrok. — Mamo, nam też nie jest łatwo. Marta codziennie przegląda oferty pracy… —
— Wiem, ale mi też nie jest lekko — przerwałam mu cicho. — To mój dom. Potrzebuję trochę spokoju i prywatności.
Milczał przez chwilę. — Postaramy się być bardziej wyrozumiali — powiedział w końcu, ale wiedziałam, że to nie rozwiąże problemu.
Każdy kolejny dzień był trudniejszy. Marta zaczęła pracować zdalnie z mojego salonu. Mój salon! Nie mogłam już oglądać seriali wtedy, kiedy chciałam, bo przeszkadzał jej hałas. Zaczęłam jeść sama w kuchni, czując się jak intruz.
Pewnego wieczoru przyszła do mnie sąsiadka, pani Halina. Usiadłyśmy w kuchni i szeptałyśmy jak dwie konspiratorki.
— Krysiu, to nie jest normalne! Musisz im powiedzieć! —
— Ale Halinko, jak mam ich wyrzucić? To moje dziecko… —
— Nie musisz wyrzucać! Ustal granice! —
Tej nocy nie mogłam zasnąć. Wspomnienia wracały falami: Paweł jako mały chłopiec biegający po mieszkaniu, śmiech, zabawy w chowanego… Teraz widzę go na kanapie z laptopem i poważną miną.
W końcu zebrałam się na odwagę i poprosiłam ich oboje o rozmowę.
— Dzieci, musimy pogadać. Wiem, że wam ciężko i chcę pomóc jak mogę, ale czuję się tu obco. Nie mogę być ciągle cicho i niewidzialna. Potrzebuję swojego miejsca i swoich przyzwyczajeń.
Marta patrzyła na mnie bez słowa, a Paweł nerwowo obracał obrączkę na palcu.
— Mamo… — zaczął Paweł, ale Marta mu przerwała:
— Rozumiem panią, pani Krystyno. Mnie też jest trudno. Czuję się jakbym ciągle przeszkadzała… Ale nie mamy dokąd pójść.
Cisza zawisła nad stołem jak ciężka chmura.
— Może ustalmy grafik? Każdy miałby swoje godziny w salonie? I dogadajmy się co do kuchni? — zaproponowałam ostrożnie.
Paweł skinął głową. — Spróbujemy. I postaramy się szybciej znaleźć coś swojego.
Ustaliliśmy grafik, ale napięcie nie znikało. Każdy dzień to była nowa walka: kto pierwszy do łazienki, kiedy można otworzyć okno bez narzekania Marty na przeciąg… Zaczęłam unikać własnego mieszkania; godzinami spacerowałam po parku na Zdrowiu tylko po to, by nie być przeszkodą.
Pewnego popołudnia wróciłam wcześniej i zastałam Pawła samego przy stole.
— Mamo… Przepraszam cię za to wszystko — powiedział cicho.
Łzy napłynęły mi do oczu.
— Synku, kocham was nad życie. Ale boję się, że jeśli tak dalej pójdzie… zacznę mieć do was żal.
Tego wieczoru Marta znalazła ogłoszenie o małym mieszkaniu na Górnej. Nie było idealne – stare meble, wysoki czynsz – ale było ich własne.
Dwa tygodnie później wyprowadzili się. Znowu miałam ciszę i pustkę w domu. Brakowało mi ich głosów, nawet narzekań Marty na hałas.
Siedzę teraz sama przy stole i pytam siebie: Czy byłam egoistką, walcząc o swój spokój? Czy może po prostu próbowałam ocalić resztki siebie?
A wy? Co byście zrobili na moim miejscu?