Kiedy poślubiłam maminsynka: Prawda o naszej bezdzietności

– Marta, nie przesadzaj. Mama tylko chce dobrze – usłyszałam głos Pawła, kiedy po raz kolejny wróciliśmy od jego rodziców. W mojej głowie wciąż dudniły słowa teściowej: „Może gdybyś bardziej się starała, już byście mieli dziecko”. Zacisnęłam pięści, czując jak łzy napływają mi do oczu.

– Paweł, ile razy mam ci powtarzać, że to nie jest jej sprawa? – mój głos zadrżał. – To nasze życie, nasza decyzja.

On tylko wzruszył ramionami i spojrzał na mnie z pobłażaniem. – Przesadzasz, Marta. Mama się martwi.

Wtedy po raz pierwszy poczułam się naprawdę samotna w naszym małżeństwie. Zawsze wiedziałam, że Paweł jest blisko ze swoją matką, ale nie sądziłam, że aż tak bardzo. Kiedy się poznaliśmy na studiach w Krakowie, był czarujący, zabawny i wydawało się, że wie, czego chce od życia. Ja – dziewczyna z małego miasteczka pod Tarnowem – byłam zachwycona jego pewnością siebie i tym, jak potrafił mnie rozśmieszyć nawet w najgorszy dzień.

Na początku wszystko układało się idealnie. Wynajęliśmy razem mieszkanie na Podgórzu, chodziliśmy na długie spacery po bulwarach wiślanych, planowaliśmy wspólne wakacje. Ale już wtedy zauważyłam, że Paweł codziennie dzwoni do mamy. Czasem nawet kilka razy dziennie. „To tylko rozmowa” – tłumaczył. „Mama jest samotna od śmierci taty”.

Nie przeszkadzało mi to aż do dnia, gdy poprosił mnie o rękę. Wtedy wszystko zaczęło się zmieniać. Jego matka, pani Halina, nagle zaczęła pojawiać się w naszym życiu coraz częściej. Najpierw były to niewinne wizyty z ciastem czy domowym obiadem. Potem zaczęła komentować nasze decyzje: „A po co wam taki drogi ekspres do kawy?”, „Nie lepiej byłoby kupić mieszkanie bliżej mnie?”

Z czasem jej obecność stała się przytłaczająca. Paweł nie widział problemu. Wręcz przeciwnie – cieszył się z każdej rady mamy. Ja czułam się coraz bardziej obca we własnym domu.

Najgorsze przyszło po ślubie. Oczywiście wszystko musiało być po myśli pani Haliny: sala weselna w jej ulubionej restauracji, orkiestra polecona przez jej koleżankę z pracy, nawet suknia ślubna – „Marta, ta jest za odważna, wybierz coś skromniejszego”. Paweł nie protestował. „Mama wie lepiej” – powtarzał.

Po ślubie zaczęły się pytania o dzieci. Najpierw delikatne sugestie: „A kiedy wnuki?”, potem coraz bardziej natarczywe: „Marta, masz już trzydzieści lat, czas tyka”. Próbowałam rozmawiać z Pawłem o naszych planach. Chciałam poczekać jeszcze rok lub dwa – dopiero co zaczęłam nową pracę w agencji reklamowej i chciałam się rozwinąć zawodowo.

Paweł zgadzał się ze mną… przynajmniej wtedy, gdy byliśmy sami. Przy mamie zmieniał zdanie jak chorągiewka na wietrze.

Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy i usłyszałam rozmowę Pawła z matką przez telefon:

– Mamo, Marta chyba nie może mieć dzieci… Tak, próbujemy… Tak, byłem u lekarza… Nie wiem, może coś jest nie tak z nią…

Zamarłam. Przez chwilę nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. Przecież nigdy nie byliśmy u lekarza! Nigdy nawet nie próbowaliśmy na poważnie starać się o dziecko! To była nasza wspólna decyzja – a przynajmniej tak mi się wydawało.

Weszłam do pokoju bez pukania.

– Paweł, co ty mówisz?!

Zbladł i od razu się rozłączył.

– Marta… ja tylko… Mama pytała…

– Więc postanowiłeś zwalić winę na mnie? Że niby to ja jestem winna temu, że nie mamy dzieci?

Nie odpowiedział. Patrzył na mnie jak zbity pies.

Tamtego wieczoru długo płakałam. Czułam się zdradzona przez własnego męża. Przez kilka dni unikaliśmy rozmów. Paweł próbował udawać, że nic się nie stało. Ja jednak nie mogłam zapomnieć jego słów.

Kilka tygodni później pani Halina przyszła do nas bez zapowiedzi.

– Marta, musimy porozmawiać – zaczęła od progu.

– O czym? – zapytałam chłodno.

– O waszym małżeństwie. Paweł mówił mi, że masz problemy zdrowotne…

Poczułam jak krew odpływa mi z twarzy.

– To nieprawda! – wybuchłam. – Nigdy nie byliśmy u lekarza! To była nasza wspólna decyzja!

Pani Halina spojrzała na mnie z wyższością.

– Może powinnaś pomyśleć o tym, co jest ważne dla rodziny…

Nie wytrzymałam.

– To moje życie! Moje ciało! I nie pozwolę nikomu decydować za mnie!

Wybiegłam z mieszkania i długo chodziłam po mieście bez celu. Czułam się jak w potrzasku – między mężem a jego matką, między własnymi pragnieniami a oczekiwaniami innych.

Kiedy wróciłam do domu późnym wieczorem, Paweł czekał na mnie w kuchni.

– Marta… przepraszam – powiedział cicho. – Nie powinienem był tak mówić mamie. Po prostu… ona zawsze wszystko wie lepiej…

Spojrzałam na niego i poczułam tylko pustkę.

– Paweł… czy ty w ogóle chcesz mieć ze mną dziecko? Czy chcesz tego dla siebie… czy dla niej?

Nie odpowiedział od razu.

– Nie wiem…

To jedno zdanie wystarczyło, bym zrozumiała wszystko.

Przez kolejne tygodnie żyliśmy obok siebie jak współlokatorzy. Paweł coraz częściej znikał u matki na obiadach czy kolacjach. Ja rzuciłam się w wir pracy – zostawałam po godzinach w agencji, brałam dodatkowe projekty. Zaczęłam spotykać się z koleżankami z pracy, chodzić na jogę i długie spacery po Plantach.

W końcu podjęłam decyzję.

Pewnego wieczoru spakowałam walizkę i zostawiłam Pawłowi list:

„Paweł,
Nie potrafię już dłużej żyć w cieniu twojej matki i jej oczekiwań. Zasługuję na szczerość i szacunek. Życzę ci szczęścia – mam nadzieję, że kiedyś odnajdziesz własny głos.”

Wyprowadziłam się do wynajętej kawalerki na Kazimierzu. Przez pierwsze tygodnie czułam ulgę pomieszaną ze strachem – czy sobie poradzę? Czy nie będę żałować?

Ale z każdym dniem odzyskiwałam siebie. Zaczęłam malować obrazy – coś, co zawsze chciałam robić, ale nigdy nie miałam odwagi spróbować. Poznałam nowych ludzi – takich, którzy akceptowali mnie taką, jaka jestem.

Paweł próbował się kontaktować – dzwonił, pisał wiadomości. Raz nawet przyszedł pod moje nowe mieszkanie z bukietem róż i przeprosinami.

– Marta… wróć do mnie… Mama obiecała się nie wtrącać…

Spojrzałam mu prosto w oczy.

– Paweł… ja już nie potrafię ci zaufać.

Odwrócił się i odszedł bez słowa.

Dziś wiem jedno: czasem trzeba wybrać siebie, nawet jeśli oznacza to rozstanie z kimś, kogo kiedyś kochaliśmy najbardziej na świecie.

Czy naprawdę można być szczęśliwym w związku bez szczerości i wzajemnego szacunku? A może czasem lepiej być samemu niż żyć w cieniu cudzych oczekiwań?