Kiedy mama wybiera morze: Jak kobieta żyjąca dla innych wybrała siebie
— Szymku, może podjedziesz po chleb, proszę? — mój głos drżał, jakby pod stopami trzaskał lód. Stałam w kuchni, opierając się o blat, a za oknem szarzał styczniowy poranek. Przez chwilę miałam nadzieję, że syn spojrzy na mnie z troską, ale on nawet nie oderwał wzroku od telefonu.
— Mamo, serio? — mruknął, nie podnosząc głowy. — Jestem zajęty.
Z salonu dobiegł mnie dźwięk telewizora i głos Krzysztofa, mojego męża:
— Weronika, daj spokój dzieciakom. Sama możesz pójść, przecież nie jesteś jeszcze taka stara.
Poczułam ukłucie w sercu. Właśnie wróciłam z pracy, ręce miałam czerwone od zimna, a nogi bolały po całym dniu stania w sklepie. Przez chwilę stałam w milczeniu, patrząc na swoje odbicie w szybie. Zmęczona twarz, siwe pasma we włosach. Czy naprawdę nikt nie widzi, jak bardzo się staram?
Od lat żyłam dla innych. Dla Krzysztofa — żeby miał ciepły obiad i czyste koszule. Dla Szymka i Julki — żeby nie brakowało im niczego w szkole, żeby mieli kanapki na wycieczki i świeże skarpetki na WF. Nawet dla teściowej, która od śmierci teścia mieszkała z nami i codziennie narzekała na moje gotowanie.
Ale tego dnia coś we mnie pękło. Może to przez tę szarość za oknem, może przez zmęczenie albo przez to jedno zdanie Krzysztofa. Pomyślałam: „A gdybym po prostu wyszła? Gdybym wybrała siebie?”
Wieczorem siedziałam przy kuchennym stole z kubkiem herbaty. Wszyscy byli zajęci swoimi sprawami. Szymek grał na komputerze, Julka rozmawiała przez telefon z koleżanką, Krzysztof oglądał mecz. Nikt nie zauważył mojej obecności ani tego, że płakałam cicho w rękaw.
Następnego dnia w pracy koleżanka opowiadała o swoim urlopie nad morzem.
— Werka, ty chyba nigdy nie byłaś na wakacjach sama? — zapytała nagle.
Zawahałam się. — Sama? Nigdy. Zawsze z rodziną albo wcale.
— To spróbuj. Zasługujesz na to.
Te słowa chodziły za mną cały dzień. Po powrocie do domu zobaczyłam bałagan w przedpokoju — buty rozrzucone byle jak, kurtki na podłodze. W kuchni sterta brudnych naczyń. Znowu nikt nie pomyślał, żeby mi pomóc.
Wieczorem usiadłam z Krzysztofem przy stole.
— Krzysiek… Chciałabym pojechać nad morze. Sama. Na kilka dni.
Spojrzał na mnie jak na wariatkę.
— Ty? Sama? A kto tu wszystko ogarnie? Przecież dzieci…
— Dzieci są już prawie dorosłe — przerwałam mu cicho. — Poradzicie sobie.
— Weronika, nie wygłupiaj się. Ty zawsze byłaś odpowiedzialna. Co ci strzeliło do głowy?
Nie odpowiedziałam. W nocy długo nie mogłam zasnąć. Słyszałam śmiech dzieci zza ściany i chrapanie Krzysztofa. Czułam się jak duch we własnym domu.
Rano spakowałam walizkę. Włożyłam do niej kilka swetrów, książkę i zdjęcie dzieci sprzed lat — jeszcze wtedy byli mali i przytulali się do mnie bez wstydu.
W kuchni napisałam kartkę: „Wyjeżdżam nad morze. Potrzebuję odpocząć. Zostawiam wam lodówkę pełną jedzenia i listę rzeczy do zrobienia. Kocham was. Mama”.
Gdy zamykałam drzwi za sobą, serce waliło mi jak młotem. Bałam się — co powiedzą sąsiedzi? Co pomyślą dzieci? Czy Krzysztof będzie zły?
Pociąg do Gdańska był prawie pusty. Patrzyłam przez okno na mijane pola i lasy. Po raz pierwszy od lat czułam się wolna i jednocześnie przerażona.
W pensjonacie przy plaży było cicho. Morze szumiało za oknem, a ja przez pierwsze dwa dni tylko spałam i spacerowałam brzegiem wiatru. Wieczorami płakałam — ze zmęczenia, żalu i ulgi jednocześnie.
Trzeciego dnia zadzwoniła Julka:
— Mamo… kiedy wrócisz? Tata nie umie zrobić prania, a Szymek kupił tylko chipsy na obiad.
Uśmiechnęłam się przez łzy.
— Poradzicie sobie, kochanie. To tylko kilka dni.
— Ale my tęsknimy…
— Ja też tęsknię — odpowiedziałam cicho.
Wieczorem zadzwonił Krzysztof:
— Weronika… Może przesadziłem ostatnio. Ale przecież wiedziałaś, że na mnie zawsze możesz liczyć…
Milczałam przez chwilę.
— Krzysiek, czy ty naprawdę mnie widzisz? Czy tylko widzisz to, co robię?
Nie odpowiedział od razu.
— Chcę wrócić do domu — powiedziałam w końcu — ale muszę wiedzieć, że coś się zmieni.
Przez kolejne dni uczyłam się być sama ze sobą. Siedziałam na plaży z książką albo patrzyłam na fale. Rozmawiałam z innymi kobietami w pensjonacie — każda miała swoją historię o poświęceniu i samotności.
Kiedy wróciłam do domu, dzieci rzuciły mi się na szyję. W kuchni było czysto, a na stole stały kwiaty.
Krzysztof spojrzał mi w oczy:
— Przepraszam, Weronika. Nie wiedziałem…
Uśmiechnęłam się smutno.
— Teraz już wiesz.
Od tamtej pory staram się pamiętać o sobie. Nie zawsze jest łatwo — czasem znów zapominam o swoich potrzebach. Ale wiem już jedno: jeśli ja nie wybiorę siebie, nikt inny tego za mnie nie zrobi.
Czasem patrzę na morze na zdjęciu i pytam siebie: ile jeszcze kobiet musi odejść, żeby ktoś je zauważył? Czy naprawdę trzeba zniknąć z domu, żeby być usłyszaną?